środa, 2 maja 2012

NTR NSAC DWAR GH SINH TOH ?


Styczeń jest zupełnie nieprzewidywalny, jeśli chodzi o pogodę.

Rano budzę się i śnieg zasnuwa cały widnokrąg tylko po to by już w południe temperatura podskoczyła na tyle, że można włożyć hawajską koszulę i sączyć zimny sok. Efektem takiej huśtawki pogodowej jest moje przeziębienie, które każe mi siedzieć w dwóch szlafrokach z jednoczesnym wyrwaniem kaloryfera ze ściany i przysunięciem go jak najbliżej komputera.

Ponadto w moim organiźmie krąży tak potężna dawka aspiryny i innych środków, że nafaszerowanie się tabletkami extasy w czasie imprezy techno wydaje przy tym niewinnym podpalaniem w szkolnym kibelku.

Głównymi podejrzanymi od których prawdopodobnie złapałem tego cholernego wirusa wydają się być przedstawiciele narodu koreańskiego, którzy licznie opanowali jeden z hipermarketów w którym ostatnio robiłem zakupy.

Głośno komentując zakatarzonymi głosami albo jakość towarów w tym sklepie albo sexappeal obecnych wokół nich Polek, ( kto ich tam wie... ) cały czas wystrzeliwali gromkie i spontaniczne AGH NAH NAG NAS NGAD,
na co drudzy tarzając się ze śmiechu odpowiadali
NTR NSAC DWAR GH SINH TOH TQW ( tak, tak i to wcale kot mi teraz nie biega po klawiaturze ).

Potem szukali po półkach słonecznych okularów dla skośnookich oraz promocji pot tytułem „przy zakupie czwartej tony ryżu – miska i pałeczki gratis”, kichając przy tym obficie i wyrzucając w przestrzeń międzypółkową miliardy skośnookich wirusów.

W pewnym momencie kierownictwo hipermarketu zaczęło się zastanawiać czy przestrzeń między działem „pieluchy” a działem „ryż, kasze” nie objąć złowieszczym napisem BIOHAZARD - NO ENTRY. Swoją drogą pomału centra handlowe stają się skupiskiem
w którym warto być dla samego bycia.

Przychodzą tam babcie i dziadkowie, którzy nie mają nic do roboty albo kupują ze swej lichej renciny 10 dkg sera chudego, można też zobaczyć tłumy galerianek, które akurat nie są w szkole no bo są w pracy oraz zwykłych ludzi, którzy traktują użytkowo takie przybytki na zasadzie „wejdź-zapłać-wyjdź”.

Widziałem też całe legiony długogrzywkowych młodzieńców o twarzach nieskażonych żadną myślą ani tym bardziej zarostem, przechadzających się ze swymi dziewczynami dla samego spaceru.

Oczywiście zagadką dla mnie i pewnie dla Was pozostaje fakt, jak technicznie mogą oni do siebie się przytulać, skoro cały czas w swych dłoniach niczym Mateusz Birkut kielnię, dzierżą owe przenośne kawowodopoje, z którymi jest trendy teraz po city się przechadzać i od czasu do czasu robić małe sip.

Moje zdziwienie wzbudziła miska, którą nabyłem z napisem na spodzie „miska weekendowa”
Jeśli ta firma liczy na dotację z Unii na swoją działalność to może się obudzić z ręką w...misce bo zachęcanie innych w tym mnie, aby w weekend pofolgować swojemu żołądkowi i napchać skądinąd spora miskę jedzeniem i zmienić się w chwilowego/weekendowego sybarytę jest pomyłką.

W naszym kraju na szczęście nie ma obecnie poziomu otyłości na etapie USA i wszyscy pamiętamy słynna batalię o batoniki w polskim w sklepiku szkolnym. Natomiast nazywanie miski kulinarnej „weekendową” to tak, jakby wmawiać nowej sekretarce w firmie , że pisząc na segregatorze „ad acta”, który odłoży na półkę, drwi sobie z dokumentu przyjętego dziś przez rząd a nie używa znanego zwrotu łacińskiego.

Jak widać komercja wkrada się we wszelkie dziedziny życia. Jadąc niedawno autobusem, stwierdziłem z przerażeniem , że olbrzymi ekran o rozmiarach kortu tenisowego zupełnie zasłania widoczność pasażerom.
Wpatrywałem się w owe szklane okienko, łudząc się , że zobaczę ile minut zostało do mojej wysiadki, że może dowiem się jak nowoczesnym taborem aktualnie dysponuje ZTM albo, że odsetek niemowląt który doznały uszczerbku na zdrowiu w autobusach jest równy 0,00 %.
Nic z tego, cały czas leciały reklamy wszelakiej maści produktów, usług.

Wiem, że reklama jest dźwignią handlu. W paru przypadkach reklama produktu x, która mnie najbardziej irytowała, skłoniła mnie do jego zakupu, ale telebimy w autobusach to już lekka przesada.

Pamiętam, że kierowcy rajdowi, skoczkowie narciarscy i ponętne tenisistki są od stóp do głów chodzącym bilboardem, w takim razie czemu zwykli obywatele czy politycy nie mogliby również reklamować czegoś tam?

Wyborny byłby widok w osiedlowym sklepiku, gdy Kowalski spod 3 miałby całe spodnie w reklamie wiodącego proszku do pieczenia, upss tzn. do prania, który wybieli nawet plamy z jajek a sąsiadka spod 12 byłaby wrzucona w kurtkę dumnie głoszącą zalety nowego hiper-super-ultra keczupu.

Tylko czy o to chodzi? Co do polityków przychodzi mi na myśl, że już dawno nie widziałem w szklanym okienku Roberta Biedronia i nie słyszałem jego jakże tęczowych wypowiedzi.

To mnie martwi, jak również to, że 6 lutego przypadnie pierwsza rocznica śmierci Gary Moora, człowieka, który na 100% wykorzystał dar od Stwórcy w temacie komponowania, grania na gitarze i śpiewania...