środa, 2 maja 2012

Miss Polonia i Pudzian


Najdalej jak w zeszłym miesiącu
postanowiłem się zabrać za solidne szukanie pracy.
Nieuchronność konfliktu w Libii, zamykane z trzaskiem wejścia
do piramid w Egipcie, widmo wymiany mumii
egipskich na petro-dolary i kaszę dla opasłych szejków
a tym samym kryzys branży turystycznej i nasz mały wzrost PKB
to wszystko pesymistycznie mnie nastroiło.

Pierwszym, który rzuci mi finansowe koło ratunkowe,
wydał się Urząd Pracy, lecz było to jakże mylne wrażenie....
bo ów okazał się Titanikiem z dziurawym dnem.

Nareszcie mogłem poczuć co czuli "nasi" pod Grunwaldem
w 1410 r., gdy w upalny letni poranek, świt właściwie,
razem z tysiącem dwustu innych osób, zjawiłem się pod Urzędem.

Ściskając w ręku nie "kamyk zielony" ale bezpłatną gazetę
z ofertami pracy- a nuż urzędniczka zobaczy i doceni, że już
sam zacząłem szukać zajęcia, mogłem jedynie "patrzeć jak
wszystko... (nie ) zostaje w tyle" ale nawet o milimetr się nie
porusza w kolejce, przy długości której, Droga Mleczna wydała
się niewinnym chodnikiem wokół waszego bloku.

Wkrótce pojawił się wśród nas czternastolatek handlujący
kanapkami lecz zachęcanie do ich kupna bezrobotnych to tak jak
wmawianie Miss Polonii, że w pojedynku z Pudzianem ma spore szanse.
Po wielu trudach, dotarłem przed oblicze Jej Eminencji, Księżny,
Podstolnikowej, Pani na Łubniach i Podolu – Urzędniczki.

Jednak nie długo było mi dane kontemplować jej oblicza –
słońca i szmeru słów, gdy usłyszałem, że nie posiadam dokumentu x,
papieru y i zaświadczenia xzy, dowodu wpłaty abc, świadectwa...itp...
itp.... Te pytania pogrążyły mnie niczym pytania Jana Rokity
skierowane do Lwa Rywina przed słynną Komisją.

Panując nad ziewaniem i czekając na hiobowe pytanie „a zaświadczenie,
że żółtaczki nie ma jest ?” spłoszony wyciągnąłem -
trzymając niczym Marcin Luter kartkę ze swoimi tezami - prawo jazdy,
aby dowieść, że totalnym nieudacznikiem nie jestem i sroce
spod ogona nie wypadłem, skoro umiem prowadzić pojazd
czterokołowy i spytałem "a może dla kierowcy by się coś znalazło".

Jej Królewskość Urzędowska zdziwiona spojrzała na mnie,
zupełnie jakbym miał dwie głowy z czego jedną zieloną i mówiąc
„dla kierowców ofert nie ma” poczęła znów od początku
snuć koszmarną listę brakujących dokumentów, spychając mnie
w otchłań czarnej ( i bezrobotnej ) rozpaczy.

Tego dnia, wychodząc z urzędu po blisko pięciu godzinach,
mając skołatane nerwy, przesuniętą śledzionę i w mózgu
informacyjny budyń, stwierdziłem, że następnym razem swoją
pracowniczo - zarobkową świetlaną przyszłość oddam we własne ręce,
a póki co Pani z Urzędu (Bez)Pracy wyślę kilogram czekoladek
w paczce.
Będzie mogła rozdawać je petentom, jako słodki gratis do
swych cierpkich wypowiedzi.