środa, 2 maja 2012

Lekarzu, nie ściągaj na egzaminie !


Ostatnio totalnie zaskoczył mnie Premier Tusk, który bezkompromisowo, szczerze, otwarcie i ewangelicznie wyznał, że „my jesteśmy szczęściarzami, bo mamy Pana”.

Zdanie to niczym nowy Psalm, którego jeszcze nie ma, tzn. 151, zabrzmiało tak radykalnie, że prawdopodobnie sam Król Dawid z wrażenia wyjrzał z niebios i przy okazji upuścił harfę, na której sobie przygrywał. Gdzie harfa spadła nie wiem, bo zaraz bym ją wstawił na aukcję internetową.

Ten wątek muzyczno- harfowy prowadzi mnie do koncertu Status Quo, który ostatnio z przyjemnością obejrzałem w TV Kultura. Panowie są znani głownie z hitu „In the army now”, ale warto zapoznać się z ich całą działalnością. Poza tym każdy z nich, jest już w wieku tzw. dziadkowym, ale na scenie są nadal żwawi, krzepcy i co ważne – naturalni.
Takie koncerty przywodzą mnie do pytania, kto, na litość boską ich zastąpi ?

Czy za 10, 20 lat ktoś jeszcze będzie uprawiać rock n’roll, czy raczej wszystko co będziemy słuchać będzie pochodzić z bezdusznego komputera, który wprawdzie pozwoli na umieszczenie głosu Micka Jaggera w „nowym” utworze, ale to nie będzie ten „żywy” Mick, tylko zerojedynkowy zapis jego głosu. Czas pokaże.

Z niepokojem ale i zaciekawieniem patrzę na tony śniegu, które zalegają na każdym chodniku, podwórku czy ulicy. Czy w tym roku, na wiosnę znów będziemy nucić pod nosem „Wyszków tonie” Elektrycznych Gitar, to nie wiem, wiem tylko, nie będąc ani fizykiem ani metereologiem, że po zmianie stanu skupienia, śnieg zwiększy swoją objętość.

Nie wiem, kto w niebiosach odpowiada za powodzie, może św. Piotr, jako rybak lub św. Florian, patron strażaków. Wiem tylko, że po 2010 r. nie powstały żadne zbiorniki retencyjne, które by dały nam poczucie bezpieczeństwa i nadal na wałach przeciwpowodziowych, mimo zakazu są budowane hotele, lotniska i agencje towarzyskie.

Parę razy w tygodniu mijam ul. Świętokrzyską i zawsze z zaciekawieniem zaglądam za płot budowy II nitki metra. Co widzę? Nieraz jakaś koparka pracuje, a gdy akurat pojawi się TVN24, lub Viva Polska, robotnicy ochoczo pozują do zdjęć z łopatą w ręku, niczym twórcy Nowej Huty z lat 50 – tych. Potem podchodzi do kamery Bardzo Ważny i Dużo Zarabiający Główny Inżynier i zaczyna snuć opowieść, że „zdążymy w terminie”, „na pewno się uda”, „niekiedy mamy opóźnienia w drążeniu tunelu bo catering zawodzi” i tego typu słowne bajkopisarstwo, uprawiane bez skrępowania na oczach zdumionych telemaniaków.

No dobrze, ja nic nie sugeruję, tylko czekam i patrzę czy budowa idzie w terminie.
Nie wiem czy to widzicie, ale obecnie w dobrym tonie jest...narzekać.

Na pytanie „jak idą interesy” wypada się najpierw skrzywić, jak by się połknęło karalucha, potem westchnąć udając rozedmę płuc i na koniec głosem pełnym egzystencjalnego bólu trzeba wyszeptać nerwowo paląc papierosa „aaa, jakoś idą, ale, szkoda gadać”

Nasze stłamszone PRL-em polactwo broni się rękami i nogami przed jasnym, pełnym energii zdaniem „firma idzie jak burza, cholera rozkręcam interes życia”. Taka wstrzemięźliwość, która niczym alkoholika przed kupnem pół litra, wstrzymuje nas przed zbytnim huraoptymizmem, powoduje, że nie mamy ochoty się chwalić, że aktywa naszej firmy pozwolą na godne życie, bo gdzieś na dnie naszej słowiańskiej duszy czai się lęk przed tym, aby nie trąbić na lewo i prawo o sukcesie finansowym.

Wówczas mogłyby się pojawić tłumy stryjków, siostrzeńców, szwagrów, ciotek w licznej procesji przed Waszym obliczem, którzy niczym lud Izraela, będą błagać Was, czyli faraona o litość i łaskę w postaci zatrudnienia w Waszej firmie, która wydaje się być im kurą srającą złotymi jajami. Dlatego lepiej narzekać, kwękać, jojczyć, zawodzić, pomstować, wtedy macie jak w banku, że nikt nie poprosi Was o zatrudnienie w Waszej eldoradowej firmie, nie wspominając o donosach, których, jak czytałem obecnie każdy Urząd Skarbowy dostaje w licznie tysiąca trzystu każdego dnia.

To dowodzi, że nasze myślenie cały czas niczym elektron wokół jądra, krąży na orbicie myślenia p.t. „on się dorobił, pewnie ukradł, dlatego uprzejmie doniosę do skarbówki, niech dziada sprawdzą, a co tam”. Takie „myślenie” doprowadziło Romana Kluskę na skraj niezasłużonego bankructwa i publicznej banicji. Zupełnie jak „modlitwa” w „Dniu Świra” : Gdy wieczorne zgasną zorze, zanim głowę do snu złożę, modlitwę moją zanoszę, Bogu Ojcu i Synowi. Dopierdolcie sąsiadowi! Dla siebie o nic nie wnoszę, tylko mu dosrajcie, proszę! Kto ja jestem? Polak mały! Mały, zawistny i podły! Jaki znak mój? Krwawe gały! Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna! Zniszczcie tego skurwysyna! Mojego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada! Żeby mu okradli garaż, żeby go zdradzała stara, żeby mu spalili sklep, żeby dostał cegłą w łeb, żeby mu się córka z czarnym i w ogóle, żeby miał marnie! Żeby miał AIDS-a i raka, oto modlitwa Polaka!”



Nie jesteśmy narodem pełnym zrozumienia i miłości, o nie... Ale za to wyczytałem, że krzepki 85 latek, były Powstaniec Warszawski zaczął walczyć o swoją godność w postaci dostępu do kibelka, którego bank, w którym składał swoje oszczędności nie chciał mu udostępnić.

Sąd stwierdził prawomocnie, że dla starszego Pana należą się wielkie przeprosiny, wypasione konto z dużymi odsetkami zarabiającymi na siebie, zadośćuczynienie złotówkowe i publiczna chłosta dla dyrektora owej placówki. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień w którym dyrektorzy banków zrozumieją w swej jakże dziecięcej niewiedzy, że olbrzymia konkurencja w sektorze banków, kont i oprocentowań zmusza ich do życzliwego i pełnego zrozumienia traktowania swoich klientów, tak jakby każdy z nich nazywał się Paris Hiton lub Jon Bon Jovi.

To z kolei prowadzi mnie do wniosku, że w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat nie zamierzam poddać się jakiejkolwiek operacji. Wyczytałem bowiem, że podczas zdawania Lekarskiego Egzaminu Państwowego, przyszli czy też niedoszli quasi – lekarze ściągają wiedzę, wychodząc niby na chwilę do WC, przez komórkę, łącząc się z internetem, aby z powodzeniem zakreślić odpowiedni pkt.

W pytaniu czternastym. Jakoś mnie stresuje fakt, że lekarz, który będzie mnie operować, po upojnej nocy spędzonej w dyżurce z instrumentariuszką, w czasie operacji, każe mi na moment wstrzymać oddech, żeby pośpiesznie wklikać w google „jak wyciąć woreczek żółciowy”.

W tym czasie jego laptop się zawiesi, a ja będę się pomału wykrwawiał, bo instrumentariuszka będzie pochłonięta intymna analizą kopulacyjnych zdolności Pana doktora z zeszłej nocy (bez) sennej. Nic z tego, dlatego będę się leczył sam lubczykiem, czosnkiem i majerankiem lub ewentualnie szyszkami chmielowymi, aby zachować długowieczność i unikać szpitali..