środa, 2 maja 2012

Niekiedy lobotomia może pomóc...


Jeśli nie wiadomo co robić w weekend a zakupy są zrobione,
posesja wysprzątana i spod łóżka wyciągnęliście kurz sprzed lat
trzech łącznie ze szczoteczką do zębów, której szukaliście od
lat siedmiu angażując w to CBA i Secret Service to warto wybrać się
na dzień otwarty w jakimś salonie samochodowym.

Jeśli pogoda sprzyja, a tak było w ten weekend to takie Dni Otwarte,
mają niesamowitą atmosferę, zwykle są na nich tłumy, rodzice z dziećmi,
dziadkowie, można w salonie wszędzie zajrzeć, a jeśli nawet zdarzy się
Wam zapuścić żurawia do PIT-u dyrektora salonu nikt Was ani
nie skrzyczy ani nie wyrzuci, tylko napotkacie dobrotliwy uśmiech.

Zwykle takie dni są związane z tym, że możecie wsiąść do każdego
modelu, zatrąbić, napluć na szybę i przetestować wycieraczki,
pomachać kierownicą, spytać czy wahacze są wykonane z plexi - żadne
pytanie nie zaskoczy pracowników salonu, którzy niejedno takie
oblężenie szarańczy widzieli. Lecz ukoronowaniem Waszego oglądactwa,
natręctwa, upierdlistwa, namolnictwa jest to, że możecie odpalić
nowy model samochodu i odbyć tzw. jazdę testową pod czujnym
okiem pracownika salonu, który będzie Was łapał za kolano,
gdy jesteście niewiastą i się zbytnio rozpędzicie,
lub będzie w trakcie jazdy cały czas nawijał o zaletach autka,
milcząc o jego wadach, by w końcu zasugerować, że niegłupio by było
jeszcze dziś podpisać umowę sprzedaży tego cuda.

Jeśli macie zbyt mało zer na koncie lub akurat nie macie pracy w ogóle,
pracownik zasugeruje pożyczkę w zaprzyjaźnionym z dealerem banku,
której rat będzie na najbliższe sto lat Waszego życia.

Wiedziony instynktem postanowiłem się przejechać nową Pandą.

Odruchowo skurczyłem nogi, wciągnąłem brzuch bo wiem,
że Panda ma mało miejsca. Ale nie, dla kierowcy jest miejsca enough,
wnętrze jest wykonane starannie a plastiki nie są
tandetne lecz miłe w dotyku. Podłokietnik jest wysokością skorelowany
z dźwignią biegów, dzięki czemu ręka nie zwisa a spoczywa
jak lew na miłym gąbczastym czymśtam. Ponadto, jeśli macie
prawo jazdy od wczoraj lub jedziecie po czterech piwkach
Panda litościwie pokaże Wam na wyświetlaczu jaki bieg trzeba wrzucić,
gdybyście przypadkiem na dwójce próbowali wyciągnąć 90 km/h.

Wtedy elektronika Pandy stwierdzi, że nieco szacunku
silnikowi się należy i zasugeruje bieg, a jeśli zignorujecie
tą sugestię - jak ja, zostanie zaktywizowany tryb
"pozbądź się tego dupka - katapulta 5,4,3,2,1...".

Nowa Panda w zakręty wchodzi z gracją młodej antylopy a to
oznacza, że jest zwrotna i dynamiczna a jeśli dodać do tego
układ kierowniczy ostry jak brzytwa to chwile spędzone z Pandą
są przyjemne. Do tego tortu postanowiłem dołożyć wisienkę i skusiłem się
na test - jazdę Alfą Romeo 159.
Na widok Alfy, której jestem od lat cichym wielbicielem mój organizm
zareagował prawidłowo ale podejrzewam, że moja żona czyta te słowa,
także nie będę rozwijać tematu bo jutro rano przy śniadaniu
usłyszę pytanie "co, ile razy, z kim lub czym robiłeś w przepastnym
wnętrzu tej cholernej włoskiej Alfy ?

Jazda Alfą to jak pływanie po Adriatyku statkiem,
macie doskonałą widoczność i wydaje się Wam, że macie
na imię Antonio. Ale ta zrywność, mój Boże, przypomina ukąszoną
w tyłek panterę, jest pełna mocy ale i złości.
Zrywająca się ze świateł Alfa wydaje dźwięk wkurzonego dzikiego kota,
który staje się rykiem po chwili. Poza tym ten samochód mówi do Was,
czujecie go i po dziesięciu kilometrach jesteście już jednym organizmem.

Alfa 159 przypomina mi Włoszkę, która siedzi na placu św.
Marka w Wenecji i sączy cappuccino, rozglądając się zalotnie dookoła,
ale przy pończochach ma ukryte magnum kaliber 7 mm i jest w stanie
w razie czego się obronić. Ponadto, jeśli staniecie twarzą w twarz
przed Alfą - co zobaczycie? Ano właśnie, zwężone oczy rekina
lub innego drapieżnika. Nie wiem czy to było celowe,
ale mi się tak to kojarzy. Z nieukrywanym smutkiem czytam doniesienia
ze Szczekocin, takiej katastrofy PKP dawno nie było,
nie licząc tej z 1990 roku. Jak zwykle, z pomocą ruszyli miejscowi
ludzie , wybijając okna w wagonach wyciągali rannych dając przykład
jakich mało. Czy zawinił człowiek czy też elektronika/sprzęt to się okaże,
natomiast dla tych, którzy piszą na forach hasła obarczające polityków ,
NFZ, PCK, UE, NATO i Sanepid za tą tragedię - znalazłem lekarstwo

: Lobotomia przedczołowa, inaczej leukotomia, zwana popularnie lobotomią lub lobotomią czołową – zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu włókien nerwowych łączących czołowe płaty mózgowe ze strukturami międzymózgowia (najczęściej podwzgórzem lub wzgórzem), obecnie bardzo rzadko stosowany. Dawniej jedna z metod leczenia chorych na schizofrenię lub inne poważne zaburzenia psychiczne. Celem była redukcja procesów emocjonalnych, które zwykle towarzyszą procesom poznawczym – myślom i wspomnieniom (a więc i myślom natrętnym lub halucynacjom).


Nie jestem medykiem ale taki zabieg, powinien pomóc.

Bez zdziwienia przeczytałem, że Władimir Putin znowu wygrał
wybory prezydenckie w Rosji. Widocznie Konstytucja byłego
Kraju Rad zezwala na pełnienie tej funkcji ileś razy, czyli mówiąc
potocznie " do usranej śmierci". Nie dziwi mnie też, że obserwatorzy
tych "wyborów" zapisali w swych grubych notesach ileś przekrętów,
matactw, zamydleń oczu i przekupstw. Jeżeli były pracownik KGB
w ten sposób zdobywa władzę, to nietrudno będzie za parę miesięcy
poszukać w Wołdze pływających zwłok jego politycznych przeciwników
z wyrwanymi językami.

Spokojnie, nie jestem rusofobem, natomiast gdy czytam o Rosji,
że "w latach 2000–2005 zmieniono ordynacje regulujące wybory do
Rady Federacji i wybory przewodniczących regionów, podnosząc
rolę prezydenta" to już wiem, że ktoś dłubał przy prawie tylko po to,
by Car Putin mógł znowu rządzić.

Wiem, że w świecie reklam zdarzają się wpadki.
A to filmik zbyt pieprzny i szowinistyczny, a to odgłosy kaszlu
na reklamie syropu zbyt dosłowne, a to wnętrze kibelka, które będzie
zmyte wiodącym wc czymśtam jest zbytnio obrzydliwe, a to jogurt
do łyżeczki za dużo gada i tak dalej.

Natomiast po raz drugi na reklamie ktoś wszedł do tej samej
rzeki tematycznej i zatonął niczym Titanic. Dobrze pamiętamy reklamę
polskiej gościnności na EURO 2012, która głównie objawiała się tym,
że bohater filmiku miał poranną erekcję widoczną z dziesięciu
kilometrów i to po ciemku, po czym beztrosko biegał po mieście,
za niczego nie świadomym niewinnym dziewczęciem.

Nie inaczej - stało się w przypadku billboardu zachwalającego
korzystanie z karty kredytowej. Wiem, że przedstawiony na fotce piłkarz
lub raczej pałkarz jest w tak pruderyjnie obcisłych spodenkach, że...no właśnie, wydaje się kreskówkowym ciotecznym bratem tego z filmiku
TV i powoduje rumieniec u gapiów.
Stałem od przystanku w odległości 300 metrów i mimo pięciu
megapikseli w moim telefonie i okularów, które noszę, wszystko
było widać z niesmacznymi szczegółami. To powoduje, że nie wyrobię
sobie rzeczonej karty kredytowej, bo obawiam się, że w umowie
jest drobnym druczkiem zapis, mówiący o konieczności chodzenia
w takim białym obciskaczu przynajmniej 3 godziny dziennie
w czasie EURO 2012...