czwartek, 11 grudnia 2014

Pieluchomajtki a ważność wyborów samorządowych.


Tak jak ostatnio obiecywałem, parę słów o tym jak się spisała
Wysoka Komisja Samorządna, której miałem okazję być członkiem.

Po dwóch turach wyborów, stwierdzam, że jest to zabawne,
ale zarazem najbardziej nudne zajęcie na świecie.

Bywają bardziej porywające i emocjonujące zajęcia,
takie jak prowadzenie Astona Martina DB9,
łapanie karaluchów we własnej kuchni lub
seks bez zabezpieczeń z moskiewską prostytutką.

Również partyjka szachów rozgrywana w jesienny wieczór,
może dostarczyć wrażeń na miarę, wkładania widelca do
kontaktu przez czterolatka.

Tymczasem siedzenie w komisji, polega na... nieustannym
siedzeniu za trzytonowym drewnianym stołem, który na dzień przed,
trzeba samemu przytargać z pobliskiego magazynku.
Warto się też zaopatrzyć w pieluchomajtki, gumę do żucia,
aby czymś zająć szczęki i długopis, aby czymś zająć ręce.

Po godzinie ręce się przyklejają do zielonego sukna,
którego kłaczki włażą Wam wszędzie, począwszy od nosa
a skończywszy na majtkach.

Jedyną czynnością, która przerywa ten mentalny
letarg jest przyjście wyborcy lub wyborczyni.

Tak jak przypuszczałem dwa tygodnie temu, można się
pobawić w policjanta i groźnym głosem zażądać...dowodu osobistego.

Wtedy speszony/spłoszony wyborca, w 80 % wyjmie kartę do bankomatu,
w 10 % bilet miesięczny, albo jak niektórzy kartę wejściową
fitness "Multi witamina coś tam, coś tam".

Zdarzało się, że okazujący kartę bankomatową
od razy wykrzykiwali swój PIN typu "0000" i aktualny
debet typu "tysiąc sto złotych i cztery grosze plus cztery
tysiące złotych karnych odsetek",
budząc tym samym konsternację zarówno Wysokiej Masońskiej
Komisji jak i będących w lokalu współgłosowaczy.

Pozostałe 10%, grzecznie wyciągało dowód
osobisty i to swój a nie dziadka,
czekając na swoją kolej do urny wyborczej.

Jednak i wtedy mnożyły się, niczym króliki w klatce pytania,
jak głosować, czy znak "X" musi być w kratce,
czy może być obok, co wtedy i tak dalej.

Miałem wtedy wrażenie, że siedzę w szpitalu w Choroszczy,
w Komisji, która orzeka o poczytalności danej osoby,
mając w szufladzie gotowe orzeczenie psychiatryczne
w kolorze żółtym lub klasycznym blado - białym.

Wskutek tych nieustannych wyjaśnień,
Komisja wypiła cały zapas wody,
przewidziany na ten czas,
zużyła prawie kilogram kawy,
plus pudełko ciastek
nie mówiąc o skołatanych nerwach i budyniu
w głowie zamiast mózgu.

Trafiały się też karty do głosowania nieważne i opatrzone
jakże krzepkim i radosnym komentarzem:



W takich przypadkach, wyborca powinien zostać
zidentyfikowany i poproszony o zwrot pieniędzy,
za papier z którego zrobiono kartkę wyborczą,
skoro z premedytacją schrzanił głos, prawda ?

Potem system się zablokował i czekaliśmy do rana na to,
aż się obudzi.
Prawdziwą zmorą okazały się też dzieci,
które koniecznie chciały wrzucać głosy rodziców do urny,
przy okazji wrzucając samych siebie, swoje zabawki lub zużyte pieluchy.

To wszystko jest nic, biorąc pod uwagę, że przetarg na
oprogramowanie do obsługi wyborów samorządowych
ogłoszono w sierpniu tego roku i wygrała ją mikrofirma,
którą stanowi trzech lub czterech informatyków.

Zwykle informatycy rzadko się myją,
noszą flanelowe koszule a na ich biurkach
można znaleźć kawałek pizzy sprzed miesiąca,
ogryzki jabłek z czasów Atari 65
oraz cały cmentarz niepotrzebnych klawiatur, myszek i monitorów.

Ponadto, każdy informatyk na wieść, że padł system w firmie,
robi zdziwioną minę, jakby zobaczył Janusza Palikota
pod prysznicem nago, potem mówi "hmm..",
by radośnie oznajmić "ok, wyłącz i włącz komputer,
a jak się nie uda, przyjdę za tydzień i zrobię to samo"

W międzyczasie chciało się podać do dymisji
paru członków Państwowej Komisji Wyborowej.

Warto wiedzieć, że każdy z nich urodził się zaraz
po Powstaniu Styczniowym, dlatego nic dziwnego,
że ich wiedza o serwerach, algorytmach i bazach danych,
tak się ma do dzisiejszych realiów,
jak...gęsie pióro do bankowości elektronicznej !

Powstał zamęt, w czasie którego nawet nie zauważono,
jak Słońce Peru, były Ojciec Narodu,
nieśmiało, niczym nastolatka na pierwszej randce,
klei i buduje zdania po angielsku,
przemawiając już jako pełnokrwisty przewodniczący
Rady Europejskiej.

"Aj łan tu fenk ju wor maj seksis in jurop",
mocno deklarował były premier,
który, jak dobrze pamiętam,
pół roku temu nie był w stanie w tym języku
kupić czekolady w sklepie,
o rezerwacji hotelowej nie wspominając.

Co do polityki, maszt z flagą narodową,



który stoi na przeciwko Arkadii, zyskał moje uznanie.
Wysoki, dumny, wydaje się drwić
z tych wszystkich podziałów
politycznych w których jesteśmy zanurzeni po szyję ,
niczym w...no właśnie...

I jeszcze jedno, na koniec roku 2014, dziękuję tym wszystkim,
którzy nieustannie dostarczają mi tematów na tego bloga.

Szczególne podziękowania dla Roberta Biedronki,
który został prezydentem
Słupska i jeśli w jego obecności upadnie komuś
długopis na podłogę to nie znajdzie się chętny,
aby się schylić i go podnieść.

Dziękuję także ZUS-owi, PIS-owi,
Platformie Wiertniczej, LSD oraz innym partiom.

Dobrych, rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia!

Wyłączcie komputery, laptopy, smartfony,
nie zaglądajcie do internetu i mojego bloga.
Pobądźcie razem, ok ?

czwartek, 13 listopada 2014

KRUS czyli Koński Rejestr Usług Społecznych


Wielkimi krokami zbliżają się wybory samorządowe.
Postanowiłem poświęcić całą Niedzielę 16 listopada
i zasiąść w Wysokiej Wolnomularskiej Loży czyli Komisji Wyborczej

Gdzie ?

Nie napiszę, bo zaraz tam tłumnie, niczym stonka
przybędziecie, bacznie obserwując czy członek Komisji czyli ja,
nie ucina sobie drzemki,
podczas gdy ktoś akurat będzie wymiotować
do zalakowanej urny wyborczej.

Jakby ktoś nie wiedział - członkowie i członkinie Komisji
mają za zadanie nie ruszać się zza stołu o zielonym kolorze,
od 7:00 do 21:00,
siedząc w pampersie, jak kasjerka w Biedronce.

Przychodzących należy powitać rozbrajającym uśmiechem
prosto z salonu Opla,
potem pod groźbą więzienia zażądać dowodu tożsamości,
co w przypadku
nielegalnych emigrantów z Bieszczad czy Wielkopolski,
może być problemem.

Dowiedziałem się również, że pod żadnym pozorem,
nie wolno wchodzić
z głosującą osobą za kotarę, nawet jeśli by
to była Natalia Siwiec,Joasia Jabłczyńska,
czy Agnieszka Dygant.

Potem rzecz wydaje się z pozoru prosta, należy
policzyć głosy,
bacznie obserwując czy inni komisarze,
nie idą do
wychodka z plikiem pustych kart,
podpisać się i wrócić do domu.

Jak było, napiszę za tydzień, o ile nadal ,
nie będę siedział w lokalu,
po raz trzechsetny licząc głosy i szukając
zaginionej karty do głosowania,
którą zawinęła w papier ustępowy,
nieświadoma niczego sprzątaczka.

Zmieniając temat,
z zaciekawieniem obserwowałem potyczkę na słowa,
pięści i końskie
kopyta pomiędzy grupą zapalonych,
(ale na szczęście nie upalonych)
obrońców kucyków, ogierów i innych końskich wdzięków,
a góralami, którzy jak własnej cnoty,
bronią możliwości...zarabiania pieniędzy na ceprach,
czyli takich turystach jak ja i wy.

Miłośnicy czterech kółek, przepraszam, czterech kopyt dowodzą,
że załadowane ponad normę wozy z turystami, które kursują
nad Morskie Oko tam i z powrotem,
powodują u koni
zmęczenie na granicy zaniku mięśni,
nerwicę, szczękościsk,
depresję i co tam jeszcze chcecie.

Górale, (a każdy z nich wygląda jak krzyżówka
Janosika z facetami z reklamy piwa "Tatra"),
swoim melodyjnym zaśpiewem,
zaklinali się, że konie:

-są zmieniane co pięć minut,
- puls i spalone kalorie są pod ścisłym nadzorem weterynaryjnym,
- mają dodatkowy obrok i siano gratis przy nadbagażu w postaci otyłych
turystów z Gdańska, Berlina czy Stanów Zjednoczonych.

Potem sprawy poszły błyskawicznie,
a zdumieni turyści
zobaczyli górali tratujących końskich obrońców,
konie tratujących górali
i wreszcie posiłki policyjne, które chciały stratować
wszystkich,ale się nie udało.

Nie jestem za tym, aby po swej wachcie, zmęczony wałach
pokrywał się pianą
i regenerował dwa dni, ale z drugiej strony pomysł,
aby konie zastąpić
bezdusznym i bezodchodowym Melexem jest absurdalny.

Melex jest idealny na pole golfowe, gdzie zblazowani
dyrektorzy i gwiazdy popu,
wożą swe tyłki, sącząc w międzyczasie Martini,
pomiędzy kolejnym dołkiem
(golfowym lub tym poważniejszym - psychicznym).

Natomiast góry, a zwłaszcza Tatry wymagają czegoś
żywego, rżącego,
ciągnącego drewniany i drabiniasty wóz,
czegoś na czterech na kopytach i zostawiającego
za sobą liczne bobki, jako znak swej bytności.

Dlatego proponuję powołać w Tatrach
KRUS czyli Koński Rejestr Usług Społecznych.
Każdy ogier, ciągnący wóz z turystami byłby zametkowany
jak jego daleka, łaciata kuzynka i zaczipowany,
jak John Spartan z "Człowieka Demolki".

Wtedy, w pięć sekund można by z niewielkiego laptopa,
umieszczonego, dajmy na to w pobliskiej bacówce,
odczytać czy koń
przekroczył swój kilometrowy i kilogramowy limit,
ile zjadł owsa i czy wiadro wody
do popicia było wystarczające.

Laptopa i mały serwer komputerowy,
może zasilać dajmy na to
dziesięć pierdzących owieczek,
których zadki produkując metan,
azot i dwutlenek węgla, spokojnie pokryją
energetyczny apetyt
małego akumulatorka o wielkości
chaty, stojącej, dajmy na to w Dolinie Małej Łąki.

Dzięki temu, obrzydliwe Melexy zostaną w garażu,
lub nie będą zakupione wcale,
górale będą mieli nadal stały dochód,
(choć ciekawe czy za taki przejazd można dostać,
paragon fiskalny lub choćby kwitek?),
a obrońcy zwierząt będą mogli spać spokojnie.

W sumie, za taki pomysł mógłbym kandydować
na burmistrza Zakopanego, mimo tego,
że pocę się jak mysz w góralskim sweterku,
który drapie w plecy z siłą wkurzonego kocura,
nie umiem ostrzyc w minutę Bogu ducha winnej owcy,
no i nie nazywam się ani Galica, ani Bachleda, ani Curuś.

W przypadku wybrania mnie burmistrzem,
zaraz wydałbym decyzję,
aby przekopać nitkę metra pod Giewontem w stronę Słowacji.

I wtedy mógłbym wywołać burzę lokalną,
znacznie większą niż ta końska.
Miałem gdzieś podpisaną deklarację, że chcę kandydować,
ale zatyroł kasik !

niedziela, 21 września 2014

Opalone i zgrabne dziewczęta a kwestia pani Digger.


Ostatnie dni i tygodnie były dość optymistyczne.

Po rocznej przerwie pojechaliśmy z żoną eskaemką w której nadal
jest czysto,rozkład jest na bieżąco wyświetlany i nie ma
rozlanego piwa na siedzeniach.

Ponadto moja żona zrobiła coś co przypomina ugotowany mózg
Władimira Pupina lub szympansa po lobotomii,
a faktycznie jest...pysznym chlebkiem
z przyprawami:



Co do Pupina, spodziewałem się, że płaskogłowy z uwagi na rocznicę
17 września 1939 roku, napadnie na Polskę o brzasku, ale jednak nie.

Za to nieomylny (!) Główny Urząd Statyczności radośnie poinformował,
że w II kwartale 2014 roku wzrost gospodarczy w Polsce wyhamował
do 3,2%.
Z ulgą i obcieraniem potu z czoła, przeczytałem dalej,
że w II kwartale 2014 roku PKB Niemiec
skurczył się o 0,2% i wyhamował do 0,8%.

Skoro w Niemczech może się kurczyć PKB to może i u nas, prawda?
Zwykle w miesiącach letnich gospodarka drzemie z uwagi
na urlopy, wyjazdy i grille.

Słupki statystyk podnoszą jedynie zgrabne i opalone
dziewczęta, które za głodowe stawki godzinowe
na umowie zleceniu,
a często na szaro,
najmują się w nadmorskich kurortach stojąc,
po dziesięć godzin za ladą,
oferując lody, hotdogi czy średnio świeżego
halibuta z którego najzdrowiej jest zjeść
tekturkę, na której spoczywa, niż jego samego.

Natomiast ostatnie dni przyniosły nam nową
premierzycę lub jakby powiedziała Kazia Szczuka
premierkę, za którą kryje się Eve Digger.

Prezentacja nowych ministrów przypominała casting
do filmu erotycznego.
Każdy kandydat/kandydatka była opisywana przez
panią Digger na zasadzie
"wybrałam bo...jest silną osobowością, jest nieprzekupny
i jest...kobietą"

Znam dobrze film "Seksmisja" i czekałem na słynny
cytat "Kopernik była kobietą" z ust przyszłej
szefowej rządu.

Natomiast Mount Everestem zamotania słowno-aluzyjnego
była opinia o ministrze finansów,
który wg. pani Digger nie śpi
po nocach, bo wciąż przelicza,
sumuje,
wyciąga procenty,
silnie i pierwiastki z naszego budżetu.

Osobiście, nie zbyt mi się uśmiecha, aby finansowymi
tematami zarządzał niewyspany minister,
który przychodzi do pracy
z podkrążonymi oczami,
od progu wołający do sekretarki
o kawę lub kreskę czegoś mocnego.

W takim stanie łatwo pomylić denominację z defloracją,
PKB z firmą PSB oraz stopy procentowe z Wielką Stopą -
(w języku Indian Sasquatch to mityczne zwierzę, które według
niepotwierdzonych kilkudziesięciu tysięcy relacji żyje
w Górach Skalistych i w sąsiednich regionach USA i Kanady)

Ponadto, pensja Pana ministra jest pokrywana
z moich podatków,także nocnemu życiu spędzonego
wśród liczb i tabelek/tabletek mówię nie !

Ponadto zupełnie niezrozumiała jest dla mnie nominacja
na szefa dyplomacji dla Grzegorza Schedy.

Na litość boską,
facet zna angielski na poziomie "ok",
"I'm fine" czy "Poland is not Russia"
i ktoś taki ma negocjować
czy rozmawiać z partnerami z zachodniej Europy ?
W jakim niby języku, do cholery, migowym czy w Brail'u ?
A może w suahili ?

Również zaskakującym co skład nowej Rady Mędrców,
okazało się głosowanie w Szkocji.
Większość Szkotów, chce dalej pozostać
w kazirodczym uścisku z Elżbietą II !

Szkocja jest siedem razy mniejsza niż Polska,
a mimo to, jej PKB siedem razy bije na głowę nasz,
oczywiście za sprawą kluczowych
gałęzi przemysłu jak pędzenie whisky, rybołówstwa
i wydobycia ropy naftowej z dna Morza Północnego.

Dawid Cameron czyli "Pan Nieogarnięty",
o którym pisałem niedawno w kontekście emigrantów z Polski,
odetchnął z ulgą bo północne włości
nadal będą pracować na rzecz imperium,
które traktuje swoich buntujących się niekiedy obywateli,
z czułością ekonoma poganiającego kłonicą,
chłopów do odrobienia pańszczyzny.

Alex Salmond, szkocki polityk,


pierwszy minister Szkocji i szef Szkockiej Partii Narodowej,
pokazał, że nie ma nic w sobie z Williama Wallace'a.

Dodał jedynie po głosowaniu, że Szkocja na razie
nie podjęła decyzji o niepodległości.
Jeśli nie teraz to kiedy, pytam się ?

Ponadto wyczytałem, że podczas swego ślubowania
w 2007 roku,zatytułował królową Elżbietę II „Elżbietą I”
i „waszą łaskawością” a nie „waszą wysokością”,
czyli tak jak tytułowano władców Szkocji,
a nie władców brytyjskich.

No to jeszcze rzut oka porównawczy:



I jeszcze jedno,
oburzona policja warszawska poszukuje paru
śmiałków, którzy oddali skoki spadochronowe
z Pałacu Niekultury.

Według jakiegoś bardzo ważnego i kosztującego podatników
krocie urzędu, spadochron jest statkiem powietrznym
i na takie siup z PKIN trzeba mieć
siedemset zezwoleń i zaświadczenie,
że skaczący nie ma żółtaczki,
gdyby przy lądowaniu niechcący kogoś zranił.

Skoro spadochron jest statkiem powietrznym,
to oświadczam,
że Pałac Niekultury nie jest zabytkiem,
tylko schronem
i to dość koszmarnym z epoki wujka Stalina.
A schron w każdej chwili, można przerobić
na...no wiecie na co, prawda ?


środa, 20 sierpnia 2014

Co wypada robić na tylnej kanapie Forda S-max ?


Ostatni zamęt na Ukrainie, spowodował, że pogrzebałem
w Wikipedałopedii.

Pierwsze siedem zdań na temat Władimira Pupina
zmroziło mnie i moje wszystkie kończyny:

Chociaż mały Wołodia wychowywał się wśród lumpenproletariatu,
to był rozpieszczany.

Postanowiłem pójść za ciosem:

Lumpenproletariat (z niem. Lumpenproletariat - obszarpańczy proletariat) –
w socjologii jest to zdeklasowana warstwa osób
znajdujących się na marginesie społecznym
w społeczeństwie kapitalistycznym.
Tworzą ją osoby żyjące w skrajnej biedzie,
trwale bezrobotne,
często nie posiadające zawodu
w odróżnieniu od proletariatu,
czyli kategorii osób posiadających zatrudnienie.

Termin ten wprowadzony został przez Karola
Marksa i Fryderyka Engelsa.
Oznaczał grupę ludzi odrzuconych przez
wszystkie klasy społeczne.

Marks zaliczał do niej m.in.: oszustów, naciągaczy,
właścicieli domów publicznych, szmaciarzy, kataryniarzy,
żebraków i innych
wyrzutków społeczeństwa.
W ujęciu Marksa była to kategoria osób
zadowolonych
ze swojego położenia,
niechętna zmianom,
bezmyślnie popierająca liberalną burżuazję,
od której zależał jej byt codzienny.

W porządku, pomyślałem, nikt nie wybiera rodziny.
Jeden rodzi się w Pałacu Buckingham, drugi w igloo a jeszcze inny
w...lumpenproletariacie w lepiance z gliny, na przedmieściu.

No cóż, syn lumpa myśli po lumpowemu.
Dlatego lump jednym podpisem zagarnia Krym,
blokuje import polskich jabłek.
Na litość boską, nie wiedziałem, że lumpy są piśmienni !



Twarz nie skażona żadną głębszą myślą, prawda ?

Podobnie zupełny brak ruchu szarych komórek
w obrębie pnia mózgowego wykazało parę
osób odpowiedzialnych
za nieskrępowany ruch na naszych autodromach,
które z nazwy są autostradą a z praktyki
wąską asfaltową niteczką,
która opina nasz kraj niczym stringi
pośladki Pameli Anderson.

Gigantyczne korki przed bramkami na A1,
spowodowały lawinę
opóżnień, frustracji i niepotrzebnych
nerwów.
Przypuszczam też, że liczba niechcianych
ciąż wzrosła trzykrotnie,
bo w sumie czym do cholery
wypełnić trzygodzinną lukę w podróży?

Potem Słońce Peru zdecydowało, że w weekendy
do końca wakacji bramki
nie będą niczym mur berliński blokować drogi
na wakacje czy uciech
tylnokanapowych na przykład w Fordzie SMax.



Wyczytałem za to, że pewna pani mecenas wracając
samochodem z wakacji
utknęła w korku przy bramkach w Nowej Wsi k. Torunia.

Wysłała więc do zarządcy A1 przedsądowe wezwanie do
zapłaty 29,90 zł i dołączyła paragon za przejazd.
Zarządca autostrady odmówił zwrotu pieniędzy.

Pani Nieugięta złożyła w sądzie pozew domagając się
zwrotu kosztów przejazdu i pokrycia wydatków
związanych z procesem.

Jestem pełen podziwu dla Niezniszczalnej w spódnicy
(i pewnie w seksownych rajstopach i szpilkach)

To pierwsza taka sprawa w Polsce.
Jeśli sąd przyzna prawniczce rację, uruchomi to pewnie
lawinę pozwów.

Generalna Dyrekcja Autostrad pewnie zbankrutuje i cały jej
tłusty zarząd będzie musiał zrezygnować ze swych
ciepłodupnych
posadek i zająć się rozkładaniem jogurtów w Biedronce,
celem uniknięcia bezrobocia.

Co do "Niezniszczalnych", Sylwester Stallone po raz trzeci
skrzyknął moich idoli
z podstawówki i nakręcił już trzecią część
przygód swoich kumpli,
którzy szybciej
siegają po broń niż myślą.

https://www.youtube.com/watch?v=4xD0junWlFc

Do elity szybkostrzelnych dołączył Braveheart czyli Mel Gibson.
Panowie żwawo biegają przed kamerą, używając swych
groźnych min, które każdy z nas miał na plakacie
nad łóżkiem.
Ile razem mają lat ?
Coś około tysiąca dwustu, nie licząc wiekowego
Terminatora,który miał krótki romans z polityką,
zresztą niezbyt udany.

I jeszcze jedno, niedawno odkryłem, że mam zaległość
muzyczną,która sięga roku...1998 !
W tym roku powstała grupa Godsmack.

Mijam codziennie trzysta tysięcy ludzi
w metrze i tak właśnie przechodziłem obok dyskografii
tego zespołu przez blisko czternaście lat !
Ten miesiąc upłynął mi pod znakiem dyskografii
Salvatore Paula Erna i jego kolegów z zespołu.

Ich "Awake" jest genialny, to tak jakby wokalista
Alice in Chains - Layne Staley,
nadal nagrywał z zaświatów razem z Pantherą,
a całość podlana była ostrym sosem
P.O.D i Deftones.

"Awake" znajdziecie tu:
https://www.youtube.com/watch?v=opU1urLhw50

Ogólnie tak zwany nu-metal nie kręci mnie zbytnio,
ale w przypadku Godsmack, rzecz jest warta zachodu
i udania się do Empiku po płytę.

A jeśli "Awake" Was nie obudzi,
to zapraszam na stronę tuba.fm.

Tam znajdziecie moje radio "heavy station",
które podniesie Wam ciśnienie,
nawet jeśli siedzicie w biurze lub
utknęliście w korku pod Poznaniem.

p.s. głośniczki można podkręcić, ok ?

Ja tymczasem wyskoczę do warzywniaka
po kilogram polskich jabłek, których
sprzedaż jakiś imbecyl zablokował totalnie...

poniedziałek, 14 lipca 2014

Jak sobie uciąć stopę za pomocą tramwaju ?


Niedawne zmagania wokalno-taneczne w trakcie konkursu
Eurowizji wprawiły mnie w osłupienie pomieszane ze smutkiem.

Zwykle nie oglądam tego na żywo, a informacja, że
wygrała Susie z Anglii, Sven ze Szwecji lub Uwe z Niemiec,
jest dla mnie tak samo istotna,
jak kolejny partner odbytniczy
Tomka Jacykowa lub reklamowany nowy klej do tapet,
których w domu i tak nie posiadam.

No dobra, uwielbiam Bee Gees i zawsze brody braci Gibb
były dla mnie znakiem rozpoznawczym lat siedemdziesiątych,

podobnie jak spodnie dzwony czy musical "Grease".

Broda jest również bardzo
uzasadniona w przypadku wiernego druha Williama
Wallacea - Hamisha:


Natomiast hybryda z brodą, w seksownej kreacji wieczorowej,

w pełnym makijażu i założoną podpaską, na siedem minut spowodowała
mój bezdech i to bynajmniej nie z podniecenia optyczno-seksualnego.

Rozumiem, chciał zaszokować,
ale na litość boską, Eurowizja
to konkurs mający na celu wyłonić
następców Celine Dion, Bryana Adamsa czy Def Leppard,
a nie objazdowy sex-cyrk.

Przebieranki facetów nazywają się drag queen,
tacy panowie
mają swoje kluby,
są konkursy, zjazdy dla takiej "opcji" i nie widzę
potrzeby, aby wątek erotyczno-bieliźniarski
przenosić na grunt muzyczno-artystyczny.

Parę lat temu, zwiewno-eteryczne dziewczę z Izraela
wygrało Eurowizję.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był to chłopak,
doskonale uczesany, wydepilowany, ze sztuczną vaginą i piersiami.
Wokalnie też był niczego sobie.

Jak wszyscy, dałem się nabrać na jego przebieranki.
Po wygranej, zawstydzony potomek Adama wyznał,
że jego bardzo
kręci fakt, że mężczyźni się nim interesują,
dlatego chce być
kobietą w najdrobniejszych szczegółach.

No może z wyjątkiem wywołania miesiączki,
bo tego sobie nie zafunduje,
ale wszystko inne chciałby mieć na miarę
Shakiry lub Natalii Siwiec.

Natomiast pomysł hybrydy
budzi totalny niesmak.
Chce się zakrzyknąć, hey, zdeklaruj się,
albo jesteś facetem,
albo gejem,
albo udajesz dziewczynę !
Natomiast nie rób do cholery mieszanki
broda plus kreacja wieczorowa.

Już widzę, jak idę do H&M, czy Marks&Spencer
a tam...promocja tygodnia !
Zestaw "Conchita" czyli żakiet plus spódnica,
plus przyklejana broda za jedyne 799 zł!

Dobrze przynajmniej, że włoski "Voice of Italy"
wygrała siostra zakonna,
która na głowę pobiła innych
uczestników swoim głosem.
Rewelacyjnie zaśpiewała w duecie z jurorką - Kylie Minogue
i mimo to...pozostała sobą !

Oczywiście skrajnie-ultra-radykalny
katolicki Mordor podniósł krzyk, że to siostrze nie wypada,
że piosenki Bon Jovi
to nie psalmy, czy jej przełożona o tym
wiedziała i tym podobne brednie.

Póki co Nadpapież Terlikowski jeszcze się
w tym temacie nie wypowiedział,
dlatego z niepokojem czekam na jego opinię.

A tak na poważnie, bando krzykaczy w moherowych i nie tylko beretach,
zajrzyj do Psalmu 33.
Król Dawid, jako zawodowy muzyk i wokalista, określił reguły jasno:

Sławcie Pana na cytrze,
grajcie Mu na harfie o dziesięciu strunach.
Śpiewajcie Mu pieśń nową,
pełnym głosem śpiewajcie Mu wdzięcznie.


Tak to już jest z polactwem,
które za wszelką cenę chciałoby
umieścić księdza, siostrę zakonną
czy nawet papieża w ciemnej
kruchcie kościelnej lub na chórze
i broń Boże, aby się nie wychylali ze
swymi talentami, uzdolnieniami
i co tam jeszcze mają.

Zmieniając temat,
niedawno w sieci obejrzałem coś, przy czym
"Koszmar z ulicy Wiązowej", "Krwawy sport"
lub cała seria "Piła"(*) wydaje się grzeczną dobranocką
dla przedszkolaków.

W jakimś polskim mieście, które metra nie posiada,
za to ma linie tramwajową,
ktoś nakręcił filmik, który spokojnie mógłby kandydować do Oscara.

Dwie staruszki, próbują swe szczupłe emerytalno-zusowskie
sylwetki przecisnąć pomiędzy stojącym na przystanku tramwajem
a innym składem na który chcą zdążyć.

www.wykop.pl/link/1968088/za-wszelka-cene-na-druga-strone-bo-mi-sie-spieszy/

Wszystko radośnie i cierpliwie utrwaliła kamerka
zamontowana w wagonie.
Milimetry oddzieliły kierowniczki zamieszania od
bycia przejechanym przez dwudziestotonowego potwora.

Na szczęście lub nieszczęście, motorniczy wykazał się
refleksem na miarę Michaela Schumachera, który
niedawno się wybudził
ze śpiączki i żwawo wdepnął na hamulec, okraszając całą scenkę
donośnym i uszowkurzającym dzwonieniem.

W takim przypadku, gdyby doszło do jakiegoś nieszczęścia,
filmik byłby dowodem, aby ZUS nie dołożył nawet złotówki
do ewentualnej operacji czy choćby
plastra na skaleczoną babciną stopę,
skoro same pchały się na opcję:
"po co ucinać stopę w szpitalu skoro
za darmo zrobi mi to tramwaj".

I jeszcze jedno, weźcie do ręki długopis i kartkę.
W ciągu pięciu minut przypomnijcie sobie,
kiedy i co mówiliście różnym osobom w rozmaitych
knajpach,
pizzeriach lub jadłodajniach.

Kluczowe jest właśnie pięć minut, bo tyle będziecie
mieli przed obliczem otyłego i ospowatego prokuratora,
aby sobie to przypomnieć, gdy się okaże, że Wasze rozmowy
ktoś...nagrywał!

Albo dobrze, inna i bardziej miła zabawa.
Wyciągnijcie kartkę, długopis i przypomnijcie
sobie kiedy ostatnio jedliście posiłek w restauracji,
za który zapłaciliście dwa tysiące złotych !
Brzmi dostojnie i staropolsko, prawda ?

Jak nie wiecie jakie potrawy podbiją taki rachunek,
zadzwońcie śmiało do ministra Sikorskiego.
Pan minister w takich zamówieniach jest
absolutnie na bieżąco !

p.s. dwytysięczne rachunki pokryte potem nagłą pożyczką
z Providenta się nie liczą !


(*)oczywiście chodzi o narzędzie do ścinania
drzew lub obcinania palców a nie o uzależnioną od
alkoholu nastolatkę)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kupiłeś Skodę? Czyli masz ospę !


Smażenie kotletów, zwłaszcza dla mnie, jest wyzwaniem
na miarę napisania czegoś lewą ręką,
zjedzenia paczki lodów w czasie mniejszym
niż piętnaście minut
lub spokojnego słuchania Antoniego Macierewicza
przez trzy minuty, bez wymiotowania na telewizor.

Moja żona potrafi pitrasić kotlety w absolutnej ciszy,
przerywanej jedynie ledwo słyszalnym skwierczeniem oleju,
jednocześnie rozmawiając z przyjaciółką
przez telefon i oglądając
coś w telewizji, sama będąc
w wizytowym żakiecie.
Natomiast gdy ja to robię, wyglądam jak
Lord Vader w kostiumie Super Mana, zadymienie kuchni
jest maksymalne,
a widoczność jak w czasie śnieżycy
na Kasprowym Wierchu czyli zerowa.
Również ściany są pokryte centymetrową
warstwą tłuszczu, który wymaga siedmiu
litrów płynu do naczyń,
aby go usunąć w niebyt.
Potem zwykle czeka mnie mycie podłogi oraz
zamówienie na allegro nowej patelni.
Oczywiście, moja inspiracja przy
takich porządkach swoje źródło ma
w programie "Perfekcyjna Pani Domu" ,
która "Domestosa" usuwa za pomocą
"Vanisha" a ślady po proszku
"E" zaciera "Bielinką".

Chciałoby się w tym momencie zapytać
Perfekcyjną Panią Domu , jakich zamienników
używa w innych aktywnościach życiowych
typu jazda samochodem, gra wstępna
w łóżku czy poranny makijaż.
W związku z moim ostatnim wpisem otrzymałem
sporo mejli, od oburzonych fanów Głównego
Urzędu Statystycznego.
Twierdzą oni, jakoby nieprawdą jest, że GUZ
wie o nas wszystko, łącznie z kwestiami
preferencji alkoholowych, intymnych i kulinarnych.
Podejrzewam, że sam prezes produkował te mejle bo,
aż się roi w nich od błędów ortograficznych.
Ja wiem tylko, że są kłamstwa,
cholerne kłamstwa i...statystyki.
Co do statystyk, ostatnio dość często
bawimy z żoną w Białymstoku.
Miasto to wprawdzie nie posiada metra i Pałacu Kultury,
ale ilość ciekawych miejsc bije na
głowę Warszawę i to trzykrotnie!
Poza tym Whitestok za punkt honoru poczytuje sobie otwarte
przestrzenie, nawet w samym centrum oraz...zupełny
brak pośpiechu połączony z kulturą
obyczajów.
Nawet gdy na białostockim rondzie zdarzy Wam się zdrzemnąć ,
inni kierowcy cierpliwie poczekają zanim ruszycie, niekiedy
podchodząc do Was i troskliwie pytając czemu zasnęliście lub
proponując łyk kawy ze swego termosu.

Ponadto możecie spokojnie zaparkować
samochód z kluczykami w środku,
razem z torbą z zakupami lub portfelem
i to wszystko,
zastaniecie na tym samym miejscu,
cztery godziny później.

Niestety, Warszaw(k)a się śpieszy nieustannie i wystarczy,
że przy zmianie światła na zielone, ruszycie o ułamek
sekundy za późno.
Wtedy zacznie się nerwowe trąbienie, wyzwiska a i nie rzadko,
co miałem okazję widzieć, wywleczenie z samochodu plus namiętne,
genitalno -miłosne wyznania typu:
"czemu jedziesz jak c**a"? albo "jak jeszcze raz zobaczę
Cię na tym rondzie to..."

Warszawa może się sporo nauczyć w zakresie kultury
od tego miasta, ale czy zechce?

Pozostając w temacie motoryzacji, muszę stwierdzić
z przykrością, że Skoda robi reklamy,
które są tak beznadziejne, że po ich obejrzeniu
odechciewa się kupić cokolwiek z tym znaczkiem.

Spot z facetem, który ma pryszcze na twarzy wielkości
pizzy i oznajmia przy tym radośnie do kamery
"mam nową Skodę Yeti" jest żałosny.
Mniej więcej tak samo by wypadła jego deklaracja typu:
"właśnie się dowiedziałem, że mam ospę"
lub "mam dziecko, tylko, że ojcem jest
kolega z pracy mej żony".
Brzmi żałośnie, prawda?

Na jednym z portali dostrzegłem ogłoszenie typu:
"Sprzedam- Skoda Octavia II 1,4 TSi AMBIENTE"
"Ambiente" brzmi jak ambitny, ale czy chcielibyście kupić coś,
w czym wyglądacie jak kochanek Tomka Jacykowa
lub paryski transseksualista z boa na szyi?
Jeszcze tylko brakuje znaczka "turbo" i ubaw gwarantowany.

Poza tym nazwa "Skoda" kojarzy mi się ze słowem "szkoda".
No tak, szkoda wydać ileś tysięcy na beznadziejny samochód,
którego każdy model wygląda jak kalafior obsikany przez słonia.

Pomijam fakt, że szkody w Waszym mózgu jakie wywoła
jazda takim samochodem mogą być nieprzeliczalne na złotówki.
Parkinsonizm, lobotomia, kiła to wszystko możecie mieć,
jeżdżąc tym czymś.
Ponadto cena za tą "Ambicję", która jest z rocznika 2010 wynosi
37 tysięcy !
Na litość boską, za takie pieniądze, mogę kupić
Volvo S40 DRIVEe z 2010 roku,
Audi A6 C6 z 2004 roku albo Jeepa Compass 2.0CRD z 2008 roku.

Moja żona, która nie odróżnia Porsche od Ferrari
czy Astona Martina od Tico Daewoo, zwróciła niedawno
moją uwagę na Peugeota 1007.

Byłem bliski stwierdzenia, że przesuwane drzwi mogą
obciąć Wam nie tylko krawat czy rękę, ale inne bardziej
strategiczne organy mogą być w zagrożeniu.
Miałem na końcu języka bardzo cierpki i sączący się jadem
komentarz, ale...
Błyskawicznie ubiegła mnie żona, wskazując na przesuwane
drzwi i mówiąc: "zobacz jaka chłodnia na kółkach".
Lepszego komentarza nie trzeba!

Zmieniając temat, Bollywood o którym pisałem niedawno,
opanowało na kilka dni Warszawę.
Między ulicami Piękną i Kruczą
ekipa kręci film, którego akcja ma się rozgrywać w Londynie,
Bombaju i Warszawie.
Grupa śniadych aktorów opanowała zaułki wokół Placu
Konstytucji, wzbudzając przy tym głośne piski i okrzyki,
dość licznie zgromadzonych tam fanek.

Przy tym jakaś bardzo ważna urzędniczka zdradziła do kamery,
że według panujących bollywoodzkich reguł to Warszawa zapłaciła
oliwkowo-śniado-czarnym sexbombom, za możliwość kręcenia
u nas filmu, a nie odwrotnie.

Idąc tym tropem, może warto było zapłacić,
dajmy na to Rowanowi Atkinsonowi, aby na Powiślu
nakręcił "Wakacje Jasia Fasoli 4" lub Quentino Tarantino,
aby wraz z Umą Thurman, nakręcił w Bieszczadach
"Kill Bill 3".

Miałem jeszcze poznęcać się słownie nad Oplem,
kanałem TVN24 i paroma bankami, i pewnym ministrem,
ale o tym może napiszę kiedy indziej.

Niedługo Wielkanoc, dlatego obejrzyjcie sobie "Pasję",
która po mistrzowsku oddaje atmosferę tamtych dni.
Mel Gibson zrobił świetną robotę.
Potem w Niedzielę, spotkajcie się z rodziną przy stole,
wyłączcie telewizor, laptopa i choć przez moment
pooddychajcie NADZIEJĄ...

niedziela, 2 marca 2014

Poproszę podwójne Bollywood na wynos !


Luty to cholernie nudny miesiąc.
Według GUS w takich miesiącach jak styczeń, luty,
marzec w gospodarce nic się nie dzieje, dzieci nie przybywa,
produkcja drzemie snem zimowego niedźwiadka i tak dalej.

Pobieżna analiza strony internetowej Głównego
Urzędu Statystycznego,
wprawiła mnie w zdumienie połączone z przerażeniem.

Ten urząd wszystko o mnie wie !
Wie ile statystycznie zjadam kanapek na śniadanie,
co wydalam i ile papieru intymnego pochłania ta czynność,
jak często tankuję paliwo i za ile.
Również ilość mojego piwa kupowanego w Tesco jest też
znana i wyliczona.
Te wszystkie szczegóły o mnie zna tylko moja żona,
a tu proszę - jednak nie !

Zupełnie za to nieznane dla mnie,
były do tej pory filmy z Indii,
czyli tak zwane Bollywood.
Pewnego pięknego dnia, buszując w osiedlowej
wypożyczalni DVD, natrafiłem na...film zatytułowany
"Czasem słońce, czasem deszcz".
Mając na uwadze, że samochody z Indii czyli "Tata"
w swej technologii są na poziomie wózka sklepowego,
długo byłem w rozterce czy pożyczyć ten film czy nie.
Z uwagi na to, że zrobiła się 23:30 i obsługa wypożyczalni
też chciała już iść do domu, postanowiłem zaryzykować.

Głównymi atutami tego filmu nie są dialogi, które są
na poziomie "Bolka i Lolka", ale piękne aktorki
o śniadych policzkach i pośladkach,
aktorzy o kruczoczarnych włosach, którzy według
mej żony są "zabójczo przystojni" oraz wyśmienite układy
choreograficzne, kostiumy i krajobrazy,które zapierają dech.

Ten film po prostu tańczy, co chwila zmienia się
sceneria i w efekcie całość wiruje z prędkością światła.
Na litość boską,pomyślałem, można zrobić film totalnie
pozbawiony przemocy, rzucania słownym mięsem i seksu.
Tak przy okazji, wyczytałem, że istnieje zakaz w Bollywood
pokazywania cielesnego spółkowania i nagości,
nawet jeśli ma to być goła trąba słonia.

Dlatego scena na pustyni, gdzie dwoje bohaterów
ma schadzkę,jest tak pełna napięcia erotycznego
(mimo braku golizny), że taniec Patricka Swayze
z "Dirty Dancing" jest przy nim
licealnym podrygiwaniem na imprezie szkolnej.


Za to obecna sytuacja na Ukrainie,
zupełnie nie przypomina imprezy szkolnej.
Wiktor Kapuściany Głąb Janukowicz uciekł,
prawdopodobnie na Kreml,
gdzie razem z Putinem sączy zimną wódkę.
Prawdopodobnie obaj panowie zabawiają się ze sobą,
choć "twardych" dowodów na to nie ma....

Natomiast byłem pod wrażeniem jego pałacu,
który posadowiony
na hacjendzie o powierzchni zaledwie
stu czterdziestu hektarów,
swoim kapiącym złotem, umywalkami z bursztynu i diamentowymi
muszlami klozetowymi,
śmiało może konkurować z Luwrem, Kremlem,
że o naszym Wawelu nie wspomnę.

Nie wydaje się, aby naprędce sklejony rząd ukraiński
wyprowadził kraj na prostą, niczym Mojżesz Izraelitów,
chociaż po cichu liczyłem, że na jego czele stanie,
któryś z braci Kliczko.

Witalij i Władimir czynnie włączyli się w wysłanie Janukowicza
do narożnika poprzez polityczny nokaut.
Poza tym po cichu obstawiam, że mało kto byłby
odważny wejść w konflikt z premierem Kliczko.
Wyczytałem bowiem, że Władimir ma siłę ciosu równą siedmiuset kilogramom!
Właśnie taki cios zaliczył manekin, na codzień używany do crash testów:

(www.sportowefakty.pl)

To tak jakby spadł na Was łoś i to zupełnie znienacka !

No tak, ale rozpisuję się o jakiś dyrdymałach,
zapominając, że nasi olimpijczycy przywieźli
z Soczi sześć medali!

Stoch to godny następca Małysza, Justyna nie ma sobie równych,
nawet jeśli zapasową stopę, akurat zostawiła w domu.
Niespodziankę sprawili łyżwiarze, którzy zdobyli trzy medale.
Tym samym poziom ogólnonarodowego szczęścia podskoczył o parę
punktów procentowych, nawet jeśli tabelki GUS-u, twierdzą coś
innego.

I jeszcze jedno !
Z wielką przyjemnością sięgnąłem po genialny koncert
Van Halen z 1993 roku zatytułowany "Right Here, Right Now"
https://www.youtube.com/watch?v=qdBqQ_ZA2Os
Mimo upływu blisko dwudziestu lat, trudno wręcz usiedzieć
na miejscu, oglądając jak Eddie czyni cuda na swym
Ibanezie Destroyer, Hagar skalą głosu zrywa staniki
dość licznie obecnym na koncercie dziewczętom, Alex
niezłomnie nabija rytm podlany sosem z basu Michaela.
Bo tak naprawdę ideą pisania piosenek jest to,
aby wpadały w ucho, prawda?
Właśnie takie wrażenie odniesiecie,
po przesłuchaniu tego koncertu...

sobota, 25 stycznia 2014

Po co Bóg stworzył karaluchy ?


No tak...
Po czasie świątecznym, niemalże wszystkie portale
aukcyjne zapełniają się ofertami w stylu "sprzedam".
Oczywiście, chodzi o prezenty typu czterdziesty
żel pod prysznic, skarpetki w reniferki, odkurzacz z napędem atomowym,
czy chiński wibrator na baterie słoneczne.

Natomiast jeśli dopadła Was poświąteczna nuda to zajrzyjcie
na kanał BBC Entertainment.
Występujący tam George Norton robi niezły ponad godzinny show.
Odcinek z brytyjską komik Mirandą Hart, która ma dwa metry
wzrostu i przypomina żyrafę z ospą, powodował moje zachłyśnięcie
szklaneczką Ballantine's, której nie mogłem z powodzeniem
dopić, oczywiście ze śmiechu.

Przechodząc co dzień obok sklepu z chemią gospodarczą, widzę ogromną,
to znaczy rozmiarów spinakera reklamę środków owadobójczych
a konkretnie - spreju antykaraluchowego.

Pewnego dnia, przed tym sklepem,doznałem poznania prawd
wiecznych przez wewnętrzne oświecenie, czyli wg. filozofów - iluminacji.

Dotarło do mnie, jaki sens ma egzystencja tych czarnych, obrzydliwych robotów,
których jedynym zadaniem jest wynosić z Waszej kuchni to wszystko
co się da zjeść i to w dodatku w nocy, po cichu, przez szyb wentylacyjny.
Jak wynika z opowieści naszych znajomych, polowanie na to "coś" dostarcza
emocji na miarę skoku na bungee, zawieszenia flagi USA na Kremlu lub seksu
bez zabezpieczeń z paryską prostytutką.

Wszystkie gry komputerowe wymagają prądu, akumulatora,
laptopa, komputera, natomiast polowanie na karaluchy wymaga jedynie
sprawnej ręki, refleksu na miarę kowboja z westernu i ewentualnie
podręcznego tłuczka do kotletów, celem unicestwienia wroga na zawsze.

Potem warto, po taki meczu kupić nowy tłuczek, jeśli zdobędziecie w nim
parę punktów, bo raczej kotletów bić nim nie będziecie, prawda?

Zdobyć w tej grze tzw. touch down, podobno nie łatwo bo przeciwnik
szybki i zwinny, potrafiący wykonać błyskawiczny manewr zawracania
pod szafkę,niczym czołgi pod Studziankami.
Jak to mówił niezapomniany cieć Anioł do Murzyna "Panie, tam gdzie są ludzie,
tam i są karaluchy".

Zanim ekoświry, ekobałwany i ekosiubździu podniosą alarm, zauważę tylko,
że nie wzywam do znęcania się nad tymi owadami, czy co to jest, ok?
Jest to żywe stworzenie, mimo, że totalnie obrzydliwe, natomiast
polowanie i szybki exodus, jaki im zafundujecie,spowoduje mniej
bakterii, malarii czy żółtaczki w otoczeniu, nie mówiąc o satysfakcji
z zakończonego sukcesem polowania.

Po cichu obstawiam to, że Wszechmogący miał dylemat, kiedy stworzyć
z niebytu karaluchy.
W dniu piątym miał w planie stworzyć zwierzęta wodne i latające,
a w szóstym lądowe i człowieka.
Z uwagi na szybkość tych bestii i prędkość poruszania się
po lądzie,sądzę, że stworzył je w nocy z dnia
piątego na szósty,
przy głośnej dezaprobacie chórów anielskich.

Dezaprobata połączona z bojkotem wszystkiego co angielskie,
należy się za to Panu Nieogarniętemu, czyli Dawidowi C.

Jego ostatnia wypowiedź, o tym, że nie warto było
otwierać rynek pracy na obywateli ze Wschodu,
w tym głównie nas - Polaków,
bo była to pomyłka,wywołała burzę i słusznie.

Posłuchaj uważnie, Panie Pomyłka, nie kiwnęliście
palcem w 1939 roku,
potem nasi piloci ratowali Wam tyłki
w Bitwie o Anglię, ponieważ angielscy piloci jedyne co umieli,
to wskoczyć do Spitfire, zjeść tam kanapkę
i wypić herbatę o 17:00, potem zsikać się w spadochron,
nie wzlatując na sekundę w powietrze.

Pod Monte Cassino piknikowaliście
na całego i nie jeden z Was,
siedząc w namiocie, przegrał w oczko pół
swego majątku położonego
w West Midlands,Yorkshire lub Nottinghamshire.

Dlatego nie będę kupować nic co pochodzi
z Waszego głupawego kraju,
póki nie usłyszę przeprosin !
No może z wyjątkiem płyt Iron Maiden,
ale póki co w 2014 roku
nie zanosi się na nową płytę.

Bedę za to słuchać U2, Annie Lennox i The Cranberries,
kapel z państw, które niezbyt lubicie i dobrze.
No i na szczęście Ballantine's też nie pochodzi z pól,
należących do Elżbiety II.

Od dziś darzę Wasz kraj nieufnością, podejrzliwością i sceptycyzmem.
Podobnie jak pewien wynalazek, który jest na rynku od dawna.

Mam na myśli kostki do wc.
Podczas domowych porządków jej poprawne założenie, graniczy z cudem
na miarę nawrócenia Nergala.
Nie wspominając o tym, że ulubioną czynnością każdego faceta,
jest lektura na tzw. tronie.
Niestety, może ona być zakłócona,
gdy coś takiego jak kostka wc plącze się Wam między nogami...