poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kupiłeś Skodę? Czyli masz ospę !


Smażenie kotletów, zwłaszcza dla mnie, jest wyzwaniem
na miarę napisania czegoś lewą ręką,
zjedzenia paczki lodów w czasie mniejszym
niż piętnaście minut
lub spokojnego słuchania Antoniego Macierewicza
przez trzy minuty, bez wymiotowania na telewizor.

Moja żona potrafi pitrasić kotlety w absolutnej ciszy,
przerywanej jedynie ledwo słyszalnym skwierczeniem oleju,
jednocześnie rozmawiając z przyjaciółką
przez telefon i oglądając
coś w telewizji, sama będąc
w wizytowym żakiecie.
Natomiast gdy ja to robię, wyglądam jak
Lord Vader w kostiumie Super Mana, zadymienie kuchni
jest maksymalne,
a widoczność jak w czasie śnieżycy
na Kasprowym Wierchu czyli zerowa.
Również ściany są pokryte centymetrową
warstwą tłuszczu, który wymaga siedmiu
litrów płynu do naczyń,
aby go usunąć w niebyt.
Potem zwykle czeka mnie mycie podłogi oraz
zamówienie na allegro nowej patelni.
Oczywiście, moja inspiracja przy
takich porządkach swoje źródło ma
w programie "Perfekcyjna Pani Domu" ,
która "Domestosa" usuwa za pomocą
"Vanisha" a ślady po proszku
"E" zaciera "Bielinką".

Chciałoby się w tym momencie zapytać
Perfekcyjną Panią Domu , jakich zamienników
używa w innych aktywnościach życiowych
typu jazda samochodem, gra wstępna
w łóżku czy poranny makijaż.
W związku z moim ostatnim wpisem otrzymałem
sporo mejli, od oburzonych fanów Głównego
Urzędu Statystycznego.
Twierdzą oni, jakoby nieprawdą jest, że GUZ
wie o nas wszystko, łącznie z kwestiami
preferencji alkoholowych, intymnych i kulinarnych.
Podejrzewam, że sam prezes produkował te mejle bo,
aż się roi w nich od błędów ortograficznych.
Ja wiem tylko, że są kłamstwa,
cholerne kłamstwa i...statystyki.
Co do statystyk, ostatnio dość często
bawimy z żoną w Białymstoku.
Miasto to wprawdzie nie posiada metra i Pałacu Kultury,
ale ilość ciekawych miejsc bije na
głowę Warszawę i to trzykrotnie!
Poza tym Whitestok za punkt honoru poczytuje sobie otwarte
przestrzenie, nawet w samym centrum oraz...zupełny
brak pośpiechu połączony z kulturą
obyczajów.
Nawet gdy na białostockim rondzie zdarzy Wam się zdrzemnąć ,
inni kierowcy cierpliwie poczekają zanim ruszycie, niekiedy
podchodząc do Was i troskliwie pytając czemu zasnęliście lub
proponując łyk kawy ze swego termosu.

Ponadto możecie spokojnie zaparkować
samochód z kluczykami w środku,
razem z torbą z zakupami lub portfelem
i to wszystko,
zastaniecie na tym samym miejscu,
cztery godziny później.

Niestety, Warszaw(k)a się śpieszy nieustannie i wystarczy,
że przy zmianie światła na zielone, ruszycie o ułamek
sekundy za późno.
Wtedy zacznie się nerwowe trąbienie, wyzwiska a i nie rzadko,
co miałem okazję widzieć, wywleczenie z samochodu plus namiętne,
genitalno -miłosne wyznania typu:
"czemu jedziesz jak c**a"? albo "jak jeszcze raz zobaczę
Cię na tym rondzie to..."

Warszawa może się sporo nauczyć w zakresie kultury
od tego miasta, ale czy zechce?

Pozostając w temacie motoryzacji, muszę stwierdzić
z przykrością, że Skoda robi reklamy,
które są tak beznadziejne, że po ich obejrzeniu
odechciewa się kupić cokolwiek z tym znaczkiem.

Spot z facetem, który ma pryszcze na twarzy wielkości
pizzy i oznajmia przy tym radośnie do kamery
"mam nową Skodę Yeti" jest żałosny.
Mniej więcej tak samo by wypadła jego deklaracja typu:
"właśnie się dowiedziałem, że mam ospę"
lub "mam dziecko, tylko, że ojcem jest
kolega z pracy mej żony".
Brzmi żałośnie, prawda?

Na jednym z portali dostrzegłem ogłoszenie typu:
"Sprzedam- Skoda Octavia II 1,4 TSi AMBIENTE"
"Ambiente" brzmi jak ambitny, ale czy chcielibyście kupić coś,
w czym wyglądacie jak kochanek Tomka Jacykowa
lub paryski transseksualista z boa na szyi?
Jeszcze tylko brakuje znaczka "turbo" i ubaw gwarantowany.

Poza tym nazwa "Skoda" kojarzy mi się ze słowem "szkoda".
No tak, szkoda wydać ileś tysięcy na beznadziejny samochód,
którego każdy model wygląda jak kalafior obsikany przez słonia.

Pomijam fakt, że szkody w Waszym mózgu jakie wywoła
jazda takim samochodem mogą być nieprzeliczalne na złotówki.
Parkinsonizm, lobotomia, kiła to wszystko możecie mieć,
jeżdżąc tym czymś.
Ponadto cena za tą "Ambicję", która jest z rocznika 2010 wynosi
37 tysięcy !
Na litość boską, za takie pieniądze, mogę kupić
Volvo S40 DRIVEe z 2010 roku,
Audi A6 C6 z 2004 roku albo Jeepa Compass 2.0CRD z 2008 roku.

Moja żona, która nie odróżnia Porsche od Ferrari
czy Astona Martina od Tico Daewoo, zwróciła niedawno
moją uwagę na Peugeota 1007.

Byłem bliski stwierdzenia, że przesuwane drzwi mogą
obciąć Wam nie tylko krawat czy rękę, ale inne bardziej
strategiczne organy mogą być w zagrożeniu.
Miałem na końcu języka bardzo cierpki i sączący się jadem
komentarz, ale...
Błyskawicznie ubiegła mnie żona, wskazując na przesuwane
drzwi i mówiąc: "zobacz jaka chłodnia na kółkach".
Lepszego komentarza nie trzeba!

Zmieniając temat, Bollywood o którym pisałem niedawno,
opanowało na kilka dni Warszawę.
Między ulicami Piękną i Kruczą
ekipa kręci film, którego akcja ma się rozgrywać w Londynie,
Bombaju i Warszawie.
Grupa śniadych aktorów opanowała zaułki wokół Placu
Konstytucji, wzbudzając przy tym głośne piski i okrzyki,
dość licznie zgromadzonych tam fanek.

Przy tym jakaś bardzo ważna urzędniczka zdradziła do kamery,
że według panujących bollywoodzkich reguł to Warszawa zapłaciła
oliwkowo-śniado-czarnym sexbombom, za możliwość kręcenia
u nas filmu, a nie odwrotnie.

Idąc tym tropem, może warto było zapłacić,
dajmy na to Rowanowi Atkinsonowi, aby na Powiślu
nakręcił "Wakacje Jasia Fasoli 4" lub Quentino Tarantino,
aby wraz z Umą Thurman, nakręcił w Bieszczadach
"Kill Bill 3".

Miałem jeszcze poznęcać się słownie nad Oplem,
kanałem TVN24 i paroma bankami, i pewnym ministrem,
ale o tym może napiszę kiedy indziej.

Niedługo Wielkanoc, dlatego obejrzyjcie sobie "Pasję",
która po mistrzowsku oddaje atmosferę tamtych dni.
Mel Gibson zrobił świetną robotę.
Potem w Niedzielę, spotkajcie się z rodziną przy stole,
wyłączcie telewizor, laptopa i choć przez moment
pooddychajcie NADZIEJĄ...