piątek, 21 września 2012

Audiotele - czyli jak udać Greka na serio...


Obecnie ciężko oglądać wiadomości i pozostać wobec
nich niewzruszonym, niczym żujący trawę bizon
w puszczy augustowskiej.
Przypadek sędziego, który przez telefon ujawnia
szczegóły postępowania ponieważ - ktoś się przedstawił,
jako "asystent jakiegoś-ważnego-ministra" , powinien
być zapisany w podręcznikach walki z głupotą lub
dla studentów prawa karnego,jako antyprzykład na
racjonalne myślenie.

No cóż, dziennikarze są od tego by badać,
dopytywać i robić prowokacje wszelkiej maści,
ale idąc tym tropem,
może dziś zadzwonię do ABW, udam głos premiera i powiem
karcącym tonem "no, co tak się obijacie, nad czym teraz pracujecie"
i oficer dyżurny drżącym głosem sprzeda mi super tajne dane
dotyczące aktualnych działań ABW.
Na litość boską, absurd prawda?

A przecież wystarczyło uprzejmie -lodowato-asertywnym
tonem powiedzieć:
"proszę nie mylić nas z pizzerią, lub infolinią,
nie udzielam informacji przez telefon,
w przypadku pytań - proszę wystosować pismo w sprawie".

A tak, przedstawiciel zawodu zaufania publicznego,
napluł do słuchawki wiadomościami ze szczerością dziecka
w drugiej klasie, które idzie pierwszy raz do spowiedzi.

Wprawdzie nie ujawnił super-hiper-tajnych informacji,
które spoczywają w szafach ze złowieszczym napisem
na okładce "tajne/poufne", natomiast niesmak zostaje,
niczym po zjedzeniu nieświeżej kiełbasy.
Aż strach, gdyby to czeczeński bojówkarz zadzwonił do
naszego MON-u, udał jakiegoś ważnego generała i mimochodem
zapytał, czy kod do służbowego laptopa ministra, z kombinacji
cyfr 123456, zmienił się na 654321.

Zmieniając temat, ostatnio miałem okazję wybrać się
z małżonką w najbardziej błotniste ostępy Puszczy Kampinoskiej,
czyli Truskaw i okoliczne wioski.

Wprawdzie metro tam nie dochodzi, komórka ma zasięg taki
sam jak na Saharze,a jeden transformator obsługuje swym
prądem ileś domostw, natomiast zgadnijcie - co tam jest,
czego nie ma Warszafka ?
-Cisza,
-ptaki,
-szum wiatru,
-podwórko z którego można spokojnie wbiec do lasu,
-gdaczące kury,
-nieoczekiwana mina poślizgowa w postaci krowich bobków,
-zapach palonego drewna z komina,
i...łosie, - jednego mieliśmy okazję z daleka zobaczyć, tzn. bardziej my,
niż mój aparat...

Ów książę leśnego leniuchowania i marazmu zupełnie nie był
nami zainteresowany, leżał w trawie, potem się majestatycznie
podniósł, zlustrował teren, ziewnął, pokazał nam swój zadek,
a potem pocwałował w głąb puszczy.
Domyślam się, że to bardzo miła rzecz być obudzonym przez naturalnego
łosia o piątej nad ranem, którego głód zwabił na Wasze podwórko,
aniżeli przez innego "łosia" , który akurat o świcie udowadnia
wszystkim, że na osiedlu jego motor rządzi pod względem
decybeli i rozwijanej prędkości.

Potem zawadziliśmy o Palmiry i miejscowe Muzeum, które
przedstawia ostatnie chwile Polaków i Żydów rozstrzeliwanych
w okolicznych lasach.
Pożółkłe zdjęcia, modlitewniki, guziki, fragmenty odzieży,
ostatnie listy to wszystko znajduje się w tym muzeum.

Jeśli dodać fakt, że na pobliskim cmentarzu pochowano
ponad dwa tysiące zamordowanych osób, to jest mazowiecki Katyń.

To prowadzi mnie do wniosku, że jak bardzo można mieć
narobione w głowie, pomijając głównego oszołoma z tamtych
czasów ze słynnym wąsikiem, żeby niewinnych ludzi łapać
na ulicy, torturować a potem rozstrzelać w lesie?

Oczywiście, jeśli zanosi się na regularną bitwę, wojska stoją
na przeciwko siebie, to prędzej czy później ktoś wróci
z pola bitwy bez ręki, z dzidą w plecach lub nie wróci wcale.
Natomiast wiecie co?

Za to co teraz napiszę, będziecie mnie chcieli wybrać na Prezydenta RP:

Otóż dumą i to niesamowitą napawa mnie fakt, że ogólnie nie jesteśmy
narodem terrorystów.
Nigdy nie zdarzyło się, aby w ramach krwawego odwetu w roku 1944,
grupa akowców pojechała do Berlina i spontanicznie podłożyła pod
jakąś kamienicę tonę trotylu.
Były u nas zamachy stanu, strzelanie i to skuteczne do prezydenta
Narutowicza,ale nigdy, słyszycie?, nigdy nie było takich akcji
o jakiej teoretyzuję powyżej.

Co do teorii, byłem ostatnio zaproszony na spotkanie biznesowe.
Spotkanie trwało około czterech godzin, zamiast spodziewanych dwóch,
podczas, którego zostałem zarzucony informacjami co to za biznes,
że nic nie można stracić, że trzeba się w niego zaangażować,
że warto sprzedać swoje mieszkanie, aby biznes nabrał rumieńców
pod wpływem świeżej gotówki itp.

Po owych czterech godzinach wykładu będącego mieszanką
reklamy, chwytów psychologicznych typu "i Ty musisz do nas dołączyć",
dowcipu sytuacyjnego spod znaku Benny Hilla oraz pytań
egzystencjalnych typu "czy jesteś wolny finansowo" miałem w głowie
informacyjny budyń,moja wątroba zamieniła się z trzustką miejscami,
a szare komórki i neurony bez ładu biegały po całym obszarze pnia
mózgowego, wpadając na siebie nawzajem.

Ale wiecie, co?
Dobrze jest spotkać ludzi, którzy nie narzekają na wszystko dookoła,
tylko biorą sprawy w swoje ręce.
Podobnie jak nasi paraolimpijczycy, którzy przywieźli o wiele więcej
medali niż nasi "normalni" zawodnicy.
Cóż, rodzi się pytanie: kto jest bardziej sprawny fizycznie?

Chyba ten kto przywozi więcej medali z zawodów, prawda?
Jak to, na litość boską, można nie mieć ręki, nogi,
a mimo to zdobyć medal w skoku w dal czy w turnieju pingponga?
Można, jak widać, co rodzi w mej głowie przypuszczenie, że za ileś
lat nie będzie podziału na "para" i "zwykłą" olimpiadę.
Po prostu będą zawody i każdy z nich, bez względu na kalectwo czy
sprawność,będzie brał w nich udział.

Co do tematu sprawności, ostatnio dowiedziałem się, że znajoma osoba,
zamierza brać jazdy doszkalające na uwaga...Kia Ceed? Fordzie Mondeo?
Fiacie Bravo, Alfie 159?
Nie...ma to być Skoda Fabia, czyli najbardziej żałosny taczkowóz,
jaki wyszedł spod ręku ludzkiej, mimo,że robi ją Volkswagen.
Obecnie egzaminy na prawo jazdy są właśnie na tym czymś,
ale czy warto wsiadać do czegoś co przypomina
wywrócony dźwig i ma kształty puszki po sardynkach,
na której usiadł Ryszard Kalisz?
Poza tym siedząc w Fabii wyglądacie jak ktoś, komu zaraz ukradną
portfel,albo jak ktoś kto w sklepie myli płyn do naczyń,
z płynem do płukania tkanin!

I tym optymistycznym akcentem kończę swój przydługi wywód.

czwartek, 6 września 2012

Włochy już się szykują na Boże Narodzenie !


Pierwszy września minął niepostrzeżenie.
Zmęczone wakacjami tzn. piciem piwa, paleniem
trawki lub zaskoczone niespodziewaną ciążą dzieci,
poszły do szkoły, aby tam zaczerpnąć wiedzy z podręczników,
które z tego co obserwuję są zmieniane przez korpus
pedagogiczny co dwa dni i są inne, nawet w podstawówkach
leżących od siebie o rzut kanapką.
Chaos w sferze podręczników jest obecnie równy temu,
który był na polu grunwaldzkim, gdy Jagiełło krzyknął
"idźcie na pomoc Mazowszu".
Oczywiście, Emil Karewicz miał na myśli nie zespół
pieśni i tańca, ale region Polski.
Kiedy ja chodziłem do podstawówki podręczniki były te same
dla wszystkich, nie było szkół prywatnych i w każdym kibelku,
można było oberwać za brak kooperacji na sprawdzianie z matmy.

Jak zwykle we wrześniu, wspomniano też o tragedii II wojny,
wyliczono i przypomniano liczbę ofiar
dwóch kretynów, jednego z wąsikiem, a drugiego z wąsem,
złożono kwiaty pod pomnikami, prezydent przemówił i po imprezie.

O wiele bardziej smutne są dwie rzeczy.

Po pierwsze w rocznicę sierpnia '80 jak zwykle,
pod Stocznią byli działacze, prezydenci i dysydenci
składają kwiaty osobno, ponieważ ileś lat temu,
niczym grupka przedszkolaków, pokłócili się o stołki,
posadki, służbowe sekretarki i gabinety.
Również ich pomysły na państwo polskie różniły się tak
bardzo niczym wizja czystości w narzeczeństwie
pomiędzy Episkopatem a właścicielem klubu go-go.

Skutkiem tego powstało ileś partyjek, partii,
kół poselskich,grup wzajemnej adoracji,
że straciliśmy wyczucie, kto z kim, za ile,
oraz czemu na tylnej kanapie samochodu.

Na litość boską, po 89 roku, polska lewica,
aż do schizmy Napieralskiego, trzymała się
niczym monolit,razem, bez rys, pęknięć i outsajderów,
udających Robin Hooda.
Ten monolit pękał od środka, zgoda ale do mediów
zawsze lewica była jak małżeństwo konkordatowe - jednością.
Zmieniały się tylko twarze, jednak zawsze to był,
albo tow. Oleksy, tow. Miller lub porucznik Borewicz
lub El Comandante Wunderlich.

Drugą smutną rzeczą jest sprawa Agory i "Gazety".
Nie ma dnia, aby tuba Adama, ( ale nie Mickiewicza )
nie trąbiła o tym co polactwo lubi rzekomo czytać,
czyli o księżach pedofilach.
Według GW bowiem, czają się oni w każdej parafii
w liczbie dwunastu, nie wspominając o chciwych
na mamonę zakonnikach.
Bynajmniej, udowodniony przypadek sięgania chłopcom
czy dziewczynkom za majtki w czasie lekcji religii
lub w czasie herbatki na plebanii,
powinien być napiętnowany, upubliczniony i sfinalizowany
aktem oskarżenia,plus odpowiedni wpis na fejsbuchu i twitterze,
natomiast jakoś mi trudno wierzyć, że w każdej
polskiej parafii,przypadki dzieciofilstwa,
mnożą się co tydzień.
Oj, polactwo i drobnomieszczaństwo wyłazi z
kochanej "Gazetki", a jeśli dodamy do tego paniczny lęk,
Naczelnego przed Kościołem, który kiedyś chronił jego tyłek,
to jasne się staje czemu homo homini lupus est.

Dlatego zupełnie idiotyczny jest dla mnie billboard,
reklamujący "Gazetkę" z olbrzymią i widoczną z pięciu
kilometrów deklaracją dziennikarki, tam pracującej p.t.
"Wierzę w solidarność społeczną"

Deklaracja ta jest tak niepoważna, jak obietnice klauna
w cyrku, że chce założyć od jutra własny bank.
W przypadku "Wyborowej" zestawienie haseł "solidarność społeczna"
z rozdętymi niczym balon i histerycznymi artykułami na temat
księży, środowisk katolickich,prawicy czy kwestii invitro,
lub homoseksizmu ma się tak do siebie,jak młode lwy i młode
cielaki, które wg. wizji biblijnych, kiedyś będą razem
się pasły, biegały i zapanuje ogólny lennonowski peace n' love.
Na razie jedno drugiego zjada i wojna pokarmowa
trwa - do licha !

Tak naprawdę nie ma w moim osiedlowym kiosku gazety środka,
wyważonej,spokojnej ale ze szczyptą etosu i etyki.
Kiedyś takie cechy miała Liczyrzepa a obecnie?
"MyślęRze" próbuje się zbliżyć do ideału, chociaż nie zawsze
to jej wychodzi. "Ozon" wychodził krótko po to,
by skonać tragiczną śmiercią z powodu braku dopływu
świeżej gotówki.

"Oldweek" kiedyś był zajmujący, teraz większość ich stron,
zajmują artykuły o lotach na Marsa w kalesonach,
metodach odsysania tłuszczu z ud gospodyń domowych,
nic nie robiących a oglądających tylko
"Modę na sukces", klonowaniu szyszek chmielowych,
lub o kulisach politycznych gier między PO a PIS-em.

Obecnie zaglądam tylko lub tylko i raczej na pewno,
na przedostatnią stronę, aby przeczytać cotygodniowy
zapistnik myślowy T. Jastruna.
Reszta - jest albo nudna albo zawiera rzeczy, które są,
wybaczcie - mało odkrywcze.
"Oldweek" jest natomiast idealny do długiej podróży
pociągiem gdy akurat w Waszym przedziale siedzi gadatliwy
grubas albo siedzicie sami.
"Wprost" nie czytam już od lat paru, bo jest mieszanką
"Przekroju", "Oldweeka" i "Liczyrzepy".

Zmieniając temat, idzie ku jesieni, jeśli nie ku zimie.
Urząd Gminy Włochy nad swym tympanonem zawiesił światełka
choinkowe, a daję słowo- tydzień temu ich nie było.

Idąc tym tropem w grudniu, będę wypatrywał czekoladowych zająców,
które (mam nadzieję) na tyle nisko będą zwisać nad urzędowym wejściem,
że sobie jednego oberwę na własny, obywatelski użytek.