wtorek, 23 kwietnia 2019

Papier toaletowy dla płetwala błękitnego ?


Jak zwykle kiedy nadchodzą święta Wielkanocy nachodzi mnie nieodparta refleksja co się ze mną stanie po śmierci ?

Czy moi bliscy odwiedzą mój grób z napisem "Rust in peace" co w dowolnym tłumaczeniu oznacza "Niech rdzewieje w pokoju" (angielskie słowa "rust" i "rest" brzmią podobnie ) czy też może mój nagrobek pokryje mech, szron, nalot i inne substancje, które kojarzą się z zapomnieniem i egzystencjalną negacją ?

Jak dla mnie nadzieja jest i jest ona oczywista niczym to, że Ziemia krąży wokół Słońca a nie odwrotnie.
Dobitnie pokazuje to song zespołu Armia https://www.youtube.com/watch?v=O6WPaYqDjkQ

Oczywiście, póki co nie wybieram się do moje katolickiego afterlife'a bo jeszcze mam do załatwienia parę spraw na tym łez padole.

Co do tego padołu, strajk nauczycieli pokazuje, że jest to grupa zawodowa z którą nierząd Mateuszka Kłamczuszka musi się liczyć. Tak wiem, że jest przysłowie "obyś cudze dzieci uczył", które niczym klątwa egipska piętnuje ekipę belfrów , natomiast biorąc pod uwagę ciężar edukacyjny, który ciąży na nauczycielach nie jest dobrze, aby ich zarobki oscylowały na poziomie pracowników Mc Donald's.

Misja, edukacja, poczucie obowiązku i odpowiedzialność  to wszystko powoduje, że każdy nowy belfer chce zmienić świat. Chce również , aby jego słuchacze czyli uczniowie z wypiekami na twarzy słuchali o bitwie pod Grunwaldem, o ty kim była Stanisława Bozowska i czy fotosynteza jest możliwa bez udziału wody.

Wiedza ogólna - taki przedmiot powinien być w szkole, po to by uczniowie byli w stanie zgłosić się do teleturnieju "Milionerzy" i dojść co najmniej do pytania za sto tysięcy. Lekcje z chemii  czy fizyki były dla mnie zupełnie nieprzydatne ponieważ pojawiały się tam nieustannie wzory, które plądrowały moje szare komórki niczym Rumun, który właśnie się włamał do Kościoła i chce wynieść złotą balustradę z prezbiterium.

 Do dziś na zasadzie odruchu bezwarunkowego włączam Discovery na którym dogłębnie gładko ogolony prezenter objaśnia,   dlaczego stacja kosmiczna lata i nie spada do jeziora Sajno koło Augustowa, czemu ropa naftowa napędza silnik stuletniego Peugeota  mojego sąsiada i co jest przyczyną, że krowa z Podlasia trawę zamienia w mleko. Wszystko pięknie, dopóki nie pojawią się wzory, tabelki które muszę i chcę odrzucić z mej pamięci niczym Winicjusz z "Quo Vadis" obawę, że okrutny Neron będzie posesorem jego ukochanej Ligii.

Czyli wiedza tak - wzory nie i jest mój manifest edukacyjny godny Maksymiliana Robespierra z jego czasów gdy był aktywnym orędownikiem klubu Jakobinów. Skoczył jak większość jego ziomków czyli na szafocie, natomiast moja opcja edukacyjna zakłada, że człowiek potrzebuje tyle edukacji na ile będzie jemu potrzebna w życiu.

Przykład - proszę bardzo. Wiem ile moja pensja wynosi brutto a ile netto czyli co zobaczę na moim koncie. Będąc w Lidlu (moim ulubionym sklepie) wiem, że jeśli zakupy wyniosły 80 zł a dam kasjerce stówkę to dostanę reszty 20 zł, no chyba, że kasjerka przypomina swoim wyglądem Kylie Minogue to wtedy te 20 zł zostawię jej jako napiwek.



Natomiast cała ta reszta typu tabliczka mnożenia, wzory skróconego mnożenia, Twierdzenie Pitagorasa lub wzory Viete'a jest dla mnie tak samo przydatna w życiu codziennym niczym rolka papieru toaletowego dla płetwala błękitnego  czyli żadna.

Zatem czytajmy Wikipedię, oglądajmy Discovery Channel, Planet Earth, słuchajmy metuzalemów, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie, ale w tym wszystkim zapytajmy samych siebie - czy konkretna wiedza przyda mi się, będzie służyć mojemu rozwojowi czy obciąży moją pamięć niczym poseł PIS, który składa setną interpelację w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym....