wtorek, 30 czerwca 2015

Czy wypada na wiosnę kisić ogórki?


Wiosna to idealny czas na...nowe decyzje !
Dlatego, uświadomiłem sobie, że moja znajomość gotowania,
 pieczenia, czyli całej sztuki kulinarnej jest na poziomie znajomości
Katechizmu przez działaczy lewicowych, czyli żadna.

Po paru nocach spędzonych na różnych kulinarnych blogach,
decyzja zapadła: zakładam fartuszek, gogle na nos i do dzieła.

Moja duma była adekwatna do zdumienia mojej żony,
gdy co sobotę, na stole pojawiały się kolejno pierogi,
potem z czeluści piecyka wyskoczył staropolski 
piernik z kilogramem rodzynek i orzechów w środku
a następnie...chleb !

Chciałem jeszcze ukisić ogórki, natomiast mądre osoby,
szybko mi to wyperswadowały, tłumacząc,że ani sezon na to,
ani obecna sytuacja polityczna takiemu kiszeniu nie sprzyja.

Natomiast, zmieniając temat, sytuacja
sprzyja polskim górnikom, którzy niczym Szwedzi, 
zalewali swymi protestami cały kraj.

W trakcie, gdy panowała w Polsce, nieboszczka PRL, 
wmawiano nam - dzieciom w podstawówce, 
że praca górnika zasługuje na szczególny szacunek, ponieważ...jest ciężka.

Słaby to był argument, ponieważ każda praca, którą wykonuje szewc, 
adwokat, 
hostessa 
czy lekarz,
zasługuje na szacunek, jeśli jest wykonywana uczciwie.

Prawdopodobnie miałbym mokro w slipkach ze strachu, 
gdybym musiał codziennie zjeżdżać po ciemku na poziom 
minus siedemset metrów, grzebiąc widelcem w skale, 
wdychając przy tym czarną maź do płuc i oskrzeli.

Również każda sekunda w kopalni może przynieść tąpnięcie, 
zasypanie ziemią i pozostanie na wieki na dole, licząc, 
że kumple się dokopią do mnie, zanim powietrze się skończy.

To wszystko prawda, natomiast mało kto pamięta o tym, 
że inne zawody są również niebezpieczne i można w nich stracić 
życie swoje lub cudze albo narazić się na stres totalny.

Konkrety? Proszę bardzo:

- kontroler lotu, który ma trzy sekundy na to, aby samolot z Madrytu, 
nie zderzył się z małą avionetką z Iranu, która akurat wiezie godny szacunku ładunek trotylu,

- lekarz, który po dwunastu godzinach dyżuru, musi podjąć decyzję, czy wyciąć wyrostek robaczkowy, czy zostawić go w stanie nie naruszonym ?

- adwokat, który po ostrej imprezie broni faceta, który właśnie zamordował trzy kobiety w parku,

- listonosz, który ma sześćdziesiąt minut na dostarczenie sześciuset przesyłek poleconych,

- policjant, który za ciut wyżej niż średnia krajowa goni w 
wysłużonej Kia Cee' d bandytę z Wołomina uciekającego 
BMW X6 przez zatłoczone miasto.

Powtarzam, jest rzeczą absurdalną ( teraz będę się mądrzyć), 
że czterdzieści czy więcej lat temu, nieboszczka PRL, 
wmawiała nam podobne bzdury o ważności różnych profesji.

Co do wmawiania, z wielkim hukiem i trzaskajac drzwiami, 
zrezygnowałem z subskrypcji "Portalu Warszawa", 
którego możecie obserwować, jeśli jesteście wiernymi uczniami Pana Cukierberga.

Na początku było jak w nowym fabrycznie Golfie, miło, 
przyjemnie i jazda sprawiała radochę.
Ilość newsów o stolicy, szczegółowe informacje o tym, 
że grupa staruszek z Grochowa ochotniczo dokarmia ptaki, 
a strażnicy miejscy z Białołęki czuwają, 
aby nikt z pobliskiego bazarku nie okradł kupujących była imponująca, aż do czasu...

Niezadowolenie autorów portalu, ze wszystkiego 
co się akurat działo w Warszawie, przybrało na sile i wadze, 
niczym ubojny knurek przed Wielkanocą.

Fala portalowego pesymizmu niczym nieopróżniane szambo na prowincji zalewała pomału stopy czytelników, w tym i moje.
Kontestacja na to, że metro za długo się buduje, że autobusy są 
czerwono - żółte, a nie zielono - czarne, 
że na Centralnym znów unoszą się opary urynopodobne, 
że mamy tłok na ulicach między 7 a 9 rano i tak dalej...

Rozumiem, płacę podatki w tym mieście i mam prawo powiedzieć, 
że wolę aby iglica Pałacu Kultury miała kształt penisa a knajpki 
na Jasnej czy Mazowieckiej były czynne non stop.

Natomiast nieustanne czepianie się o wszystko co się dzieje w tym mieście, 
powoduje, że radośnie niczym dziecko w kąpieli, wymyszkowałem, 
wykasowałem "Portal" i popchnąłem go w czeluść krzemowego odbytu.

Pozostając w kręgu analnych debat,
w zakłopotanie wprawił mnie zestaw do uciech cielesnych pewnego dziennikarza, 
o którym teraz głośno.

Takich zabawek nie powstydziła by się sama Beate Uhse, 
natomiast pozostaje pytanie, komu zależało, aby pogrążyć 
czołowego dziennikarza i ile za to dostał.
Nadal nie wiadomo, co zawierały słynne małe foliowe 
torebki i czy była to mąka czy raczej na pewno nie.

Co do Beate Uhse wyczytałem, że służyła w Luftwaffe 
w stopniu kapitana i zajmowała się głównie pilotowaniem 
maszyn dostarczanych z zakładów naprawczych i fabryk 
do jednostek liniowych oraz była pilotem doświadczalnym. 

Oraz, że ( i teraz nie spadnijcie z fotela)
w 1946 roku wydała poradnik nt. stosowania kalendarzyka 
małżeńskiego którego nauczyła się od będącej lekarzem matki. 

Na litość boską, umiejętność przebranżowienia się to dziś cnota, 
chociaż to słowo średnio pasuje do różowego imperium i jej cesarzowej...