poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Związki zawodowe? Dziękuję, wolę poszukać hexapusa !


Tak jak zapowiadałem, niedawno miałem okazję
wraz z moją żoną, parę razy wybrać się na wycieczkę,
której patronuje portal pieszo.waw.pl.

Zbiórka bladym świtem w Niedzielę jest wyzwaniem na miarę
przesłuchania całej płyty z hiphopem, przynajmniej dla mnie.

Również dla nawet przeciętnego psychologa - amatora
wyzwaniem jest obserwacja całej grupy nomadów, która
na swój jedyny sposób pojmuje całą ideę trasy,
niedogodności,braku wody czy chwilową awarię
kompasu przewodnika.

Zwykle trafia się tam Pan Alojzy Narzekający,
któremu nie podoba się nic.
Według niego trasa niechybnie zaprowadzi nas na pole minowe
z II wojny, napadną na nas wilki,ktoś upadnie na ziemię
i dostanie tężca,
przewodnik ma nieważny paszport,
jest pewnie gejem i zaraz zacznie padać.

Za nim w chórze zatruwających atmosferę idzie Pani
Pelagia Nieznośna,
mimo upału i warunków leśno-terenowych zwykle wbita
w kostium typu Margaret Thatcher, która cały czas
porównuje obecną wycieczkę ze stu dwudziestoma
czterema poprzednimi, epatując idących swymi
opowieściami z zakresu finansów:

"znowu Euro podskoczyło przez tych złodziei",

z zakresu moralności:

"przecież w tych klubach to się teraz moja Pani oni się zachowują jak króliki"

lub branży spożywczej:

"a ja wczoraj dostałam świeżą karkówkę, wyobraża sobie Pani?"

Również nieco na uboczu, jako obserwatorka idzie Pani Nadzieja Powabna,
w wieku między trzydzieści a czterdzieści
lat, z pierwszymi zmarszczkami na twarzy i udach,
głośno obwieszczająca całemu światu swój status
osoby rozwiedzionej, po tzw. "przejściach".

Zwykle ma na sobie buty na obcasach zostawiających metrowy lej
w leśnej ściółce, dwunastokilometrowy zawój naszyjników,
które brzęczą niemiłosiernie i odstraszają ptactwo oraz czarny strój,
który tak pasuje do leśnej wyprawy jak garbaty do "You can dance".

Mimo, że Pani N. narzeka, to dyskretnie wzrokiem lustruje całą ekipę,
czy ewentualnie jest jakiś samotny,dobrzezarabiający, jeżdżący Jaguarem XF,

który "może", "ewentualnie", "z konieczności" zostałby jej drugą i brzydką połówką.

I w takim barwnym składzie wycieczka wędruje przez leśne bagna,
rzeczki, uroczyska,przewodnik robi częste postoje, które są jak zwykle,
przedmiotem sporu w grupie.

Stronnictwo wyczynowców z napisami na koszulkach
"Extreme hardcore walking",lub "Die or walk"
domaga się,aby każdy szedł z dodatkowym obciążeniem w postaci
stukilogramowego plecaka,aby przerw nie było, a jeśli już przewodnik je zarządza,
to w akcie zemsty zatruwa wodę innym mniej odpornym na zmęczenie "mięczakom".

Natomiast stronnictwo "mięczaków", które charakteryzuje się koszulkami
z logiem portalu "niejeżdzezbytpredko.pl", zespołu "One Direction"
lub innych gwiazdek popu, co pięć minut domaga się przerw godzinnych,
zaglądając w swe polisy ubezpieczeniowe,czy przewidują one odszkodowanie
na wypadek ukąszenia przez osę, pszczołę, kleszcza lub czy wbity
korzeń drzewa w tyłek,będzie również gratyfikowany finansowowo.

W międzyczasie nasz Mojżesz, czyli przewodnik objaśnia nam gdzie jesteśmy,
rzuca nazwy mijanych roślin, mchów, drzew, łapie dla nas owady,
by pokazać jak są zbudowane i czemu tak obrzydliwie,
podaje azymut na najbliższą piwiarnię i tak pomału osiągamy cel wędrówki.



Co w tym wszystkim fajnego, zapytacie?
Już wyjaśniam!
Zamiast siedzieć przed telewizorem,
by oglądać po raz setny "Kolory nienawiści"
lub inny oskarowy serial,
to iluś osobom (nam też), chce się włożyć buty, spakować
plecak z kanapkami i parasolem i ruszyć w ostępy leśne.
Takie wycieczki są darmowe i wystarczy jedynie dobra wola,
aby ruszyć tyłek z łóżka w Niedzielę.

Natomiast, zmieniając temat, darmowe nie są koszty działalności związków
zawodowych, które się umościły w Poczcie Polskiej.
Są one koszmarnie duże, biorąc pod uwagę, że mamy ich obecnie
około siedemdziesięciu.

Kosztują ponad siedem milionów złotych rocznie.
A i tak większość z tych krzykaczy jest tam tylko po to, by nieustannie protestować.
Oprotestowane jest praktycznie wszystko: godziny pracy,
że wózki na listy nie mają napędu na cztery koła,
że stołówka za ciasna, do pracy daleko i tak dalej.

Ponadto, pracodawca na swój koszt musi zapewnić związkowym watażkom
osobne pomieszczenie,z klimatyzacją, szybkim internetem i darmową
ciepłą wodą.
Nie mam cienia wątpliwości, że takie mikro związku zawodowe,
są powoływane tylko po to,
by chronić stołki pracownikom, którzy w razie konfliktu z pracodawcą są nieusuwalni,
nietykalni niczym Aleksander Łukaszenka, czy jak tam nazywa się ten klown na wschodzie.

Oczywiście giganci związkowi typu "Solidarność" czy lewicowy "OPZZ" też są
tam obecni,lecz nie protestują z powodu braku taśmy intymnej w męskim wc,
lecz zgoła w innych większych i ważniejszych sprawach.

Nie jestem przeciwnikiem związków zawodzących, natomiast obecna obstrukcja w tym temacie,
jest warta przemyśleń co z tym fantem dalej zrobić.
Inaczej wielkie firmy zarówno państwowe czy prywatne będą miały związane ręce,
bo grupka imbecyli będzie blokować, oprotestowywać wszystko co im się nie spodoba.

I jeszcze jedno,
wiem doskonale,że brak wiz dla Polaków chcących odwiedzić
kraj Wielkiego Kanionu Colorado, Johna Wayna i otyłych nastolatków jest
ciernią w oku wzajemnych relacji,
natomiast po raz kolejny
potwierdza się to, że jest to naród i kraj niezbyt...rozgarnięty.

Jakiś czas temu światową prasę obiegło zdjęcie pewnego Amerykanina,
który wyłowił z Morza koło Grecji sześcioramienną ośmiornicę,
zwaną hexapusem.


(www.telegraph.co.uk)

Pół biedy, że wyłowił zestresowanego głowonoga, natomiast wiedziony
swoim kretyńskim instynktem, który pchał jego przodków do wycinania
w pień Indian i strzelania do bizonów
w ilości stu strzałów na minutę,
to radośnie wraz ze swymi pociechami pozbawił życia
sześcioramienne cudo i zjadł !

Wg. mediów do dziś ma czkawkę i wyrzuty sumienia,
bo w swym macdonaldowym i bergerkingowym amerykańskim umyśle,
nie skojarzył faktu, że zwykle:

-koniczyna ma trzy listki a nie cztery,
-żółw ma cztery łapy a nie cztery wrotki,
- kot biega i nie lata a orzeł nie umie nurkować jak delfin.

Tak samo porządna i fabrycznie
nowa ośmiornica ma osiem ramion a nie sześć.
Prawdopodobnie na tej lekcji biologi spał albo opychał się
wysokokalorycznymi frytkami z kurczakiem, które stępiły jego słuch i logiczne myślenie.

Ichtiolodzy z żalem obejrzeli szczątki hexapusa na patelni mordercy,
mając nadzieję, że za jakiś czas, znowu ktoś trafi na takie cudo.

Bynajmniej, jeśli szczęśliwym rybakiem okaże się Polak,
to będzie chciał tego stwora żywego przehandlować za żywą gotówkę w Euro.

W przypadku gdyby to był Rosjanin, też byłbym spokojny o los
hexapusa, bo transakcja "żywa ośmiornica za wodę ognistą" też jest sensowna.