piątek, 9 sierpnia 2013

Jak zostanę żandarmem wojskowym to zajrzę w Wasze konta !


POranne wiadomości, w których na bieżąco się
informuje o najnowszych POczynaniach aktualnej
ekipy rządzącej, bywają niekiedy przyczyną mego
nagłego ataku kaszlu, chociaż nie palę lub zakrztuszenia się pieczywem,
co w połączeniu z szybko pitą kawą może dać nieciekawy efekt.

Jedną z nich był absolutny hit, w którym Żandarmeria Wojskowa domaga się
więcej uprawnień do inwigilowania obywateli. ŻW chce, między innymi,
lustracji rachunków bankowych i umów ubezpieczeniowych.
Ma to pozwalać na rzekome skuteczniejsze wykrywanie korupcji
przy przetargach i zamówieniach dla wojska na nowe kalesony,
armaty, menażki czy samoloty.

W pierwszej chwili pomyślałem, że pomysłodawcy tego poronionego
pomysłu za dużo naoglądali się Louisa de Funesa w słynnej trylogii
"Żandarm się żeni", "Żandarm i kosmici" itp.

Jednak nie, Ministerstwo Ochrony Nieintelektualnej obecnie
konsultuje i drąży ten pomysł chcąc go radośnie i spontanicznie
wprowadzić jako- projekt ustawy.

Może, grupko kretynów, idźcie dalej i stwórzcie ustawę w której
to ochroniarz z "Juwentusu Turyn", "Sól Security" czy innych
ekip będzie mógł mnie na zapleczu sklepu zrewidować,
a ja będę MUSIAŁ podać tzw. ABS-owi, czyli Absolutnemu Braku Szyi
swój PIN do karty, żeby mógł zajrzeć swymi napakowanymi amfetaminą oczętami,
(w końcu nie ma jak być czwarty dzień na służbie bo stawka
godzinowa rośnie, prawda?) w moje pasywa i aktywa plus odsetki?

Tak głupiego pomysłu nie było od powierzenia teki premiera
Waaaalldemmmaaarowi Paawwlakkowi, wysłania Gagarina w kosmos
lub zbudowania Pałacu Kultury i Nauki.

Odezwały się głosy krytyki, natomiast mam nadzieję, że będą
one niczym trąby jerychońskie podłączone do stumegawatowego
Marshalla i dotrą one do naszej Rady Mędrców zanim stanie się
jakaś głupota.

Na litość boską, czystość przetargów w armii zawsze była pod
lupą i pod wszelakimi podejrzeniami, więc może do cholery Żandarmeria
zlustruje konta i dochody stających do przetargu a nie wsadza
głowę w nieswoje.
Jak mawiała moja babcia, że jak się nie wiesz za co złapać,
to się złap za miękkie @#$%^!

A przecież jeszcze tyle służb można by wyposażyć w nadzwyczajne
uprawnienia.
Jakie? Ano na przykład dajmy możliwość dozorcom, by mogli sami przeprowadzać egzekwowanie długu wobec lokatorów nie płacących za czynsz,
dajmy możliwość konduktorowi, aby przy złapaniu gapowicza w pociągu
bez biletu mógł z automatu zająć jego bagaż podręczny na konto długu.

Również niegłupim wydaje się pomysł, aby jeśli ktoś zalegał
z zapłatą za prywatnie wstawioną plombę, implanty pośladków
lub piersi albo protezę nogi, lekarz mógł mu to wstawione "coś"
komisyjnie zabrać, usunąć, wyciąć, wygrzebać i co tam jeszcze chcecie.

Tym sposobem wrócimy do czasów kodeksu Hammurabiego, który z cywilizacją
ma tyle wspólnego co pasikonik na łące ze smooth jazzem.

Jak by tego było mało, w ostatnim tygodniu do naszego mieszkania
wkroczyła śmiało, niczym armia Wallace'a pod Stirling ekipa
czterdziestu pięciu hydraulików, spawaczy, murarzy, tynkarzy, zdunów,
kominiarzy, cieśli - ale nie z Nazaretu (a szkoda) i pod pozorem
wymiany pionów z wodą zawładnęła naszym metrażem.

Przez 24 godziny na dobę huk rozdziewiczanych stropów, podłóg
mieszał się z gromkimi okrzykami typu "Heniu, no rzuć no ku#@! ten
młoteczek, bo nie mogę ściany przesunąć"
lub "Marian, na *&^ brałeś te wiadereczko, ja go nie chcę".

Podejrzewam nawet, że w swym zapale, który był jak z utworu
Metallicy tzn. "Seek and Destroy", ekipa dotarła wraz ze swymi wiertłami,
za przykładem niezrównanego Juliusza Verna do wnętrza ziemi na
mym osiedlu i obejrzawszy jak tam jest po cichu...
zakopała dołek za sobą.

Po paru dniach, z chaosu i pyłu na miarę kopalni węgla,
zaczęło się wyłaniać nasze mieszkanie, nasza przystań w tej ziemskiej wędrówce.
W międzyczasie kuchnia była w przedpokoju, telewizor stał w wannie,
a wc- w sypialni.

O dziwo, panowie żwawo posprzątali po sobie, to co zabrudzili - odmalowali,
nawet chcieli mej małżonce uprać czy raczej odprać jej wszystkie
kreacje w liczbie stu szesnastu, z szafy która była w epicentrum
strefy kurzu, ale - nie pozwoliła.

Również cała moja dyskografia Iron Maiden i Pink Floyd wymagała
odkurzenia i doprowadzenia do stanu używalności, ale gdy zobaczyłem
potężnego mopa w rękach pana z ekipy i słysząc gromkie "to co
czyścimy wszystko od "The Wall" po "Brave New World" skapitulowałem,
utwierdzając się w mocnym postanowieniu, że sam się tym zajmę.

I jeszcze jedno, moja trauma co do miejskich szaletów została
usunięta na sto procent niczym pewien kretyn ze sceny Przystanku Woodstock,
który bez powodu,zaatakował Grzegorza Miecugowa.

Będąc w tzw. potrzebie jelitowo-kanalizacyjnej, wysupłałem dwa złote
i skorzystałem z przybytku położonego sto metrów pod ziemią
pod Dworcem Centralnym.

Gdyby nawet upadł mi tam na podłogę hotdog, spokojnie i bez obaw,
mógłbym go podnieść i zjeść, ponieważ chyba jedynie łazienki
na Kremlu lub w Watykanie mogą dorównać czystością i schludnością
temu przybytkowi.

Stało się to w drodze na pieszą wycieczkę, które organizuje PTTK,
a szczegóły są na stronie pieszo.waw.pl.

O szczegółach tej wyprawy - za tydzień, póki co mym
intymnym czynnościom w królewskiej toalecie przyglądały
się trzy amstaffy, których podobizny, ktoś umieścił w tymże wc.