niedziela, 19 marca 2017

Nie wierzcie reklamom - one są jedną wielką fikcją !


Liczba pomyłek językowych i wpadek słownych szerzy się w przestrzeni publicznej niczym ospa w przedszkolach w późnych latach osiemdziesiątych. Pamiętam jak po upadku czerwonego systemu każda budka z bułkami lub zapluty warzywniak musiała być koniecznie jako "shop" lub "centrum handlowe". Również te szaleństwo dotknęło sporą ilość kancelarii adwokackich i firm audytorskich.
Z nazw poniżej, ciężko wywnioskować (gdy ktoś nie zna tego rynku) co to za firma i co oferuje.

Zobaczcie sami:
-Wierzbowski Eversheds Sutherland (warzywa, podzespoły do sokowirówek?)
- PricewaterhouseCoopers (miejskie wodociągi, hurtownie koperku i mięty?)
- Ernst & Young (sieć przedszkoli, ubranka dla dzieci?)
- Linklaters (dostawca internetu, lub tv w opcji HD?)
- Deloitte (waciki kosmetyczne, turbosprężarki do ciężarówek?)

Ani słowa, choćby skromne "lawyers", "tax", "law" jeśli już nazwa ma być obcojęzyczna, prawda?

Oczywiście są to znane kancelarie i firmy, działające w naszych realiach na tyle długo, że ktoś słysząc PricewaterhouseCoopers nie sądzi, że jest to firma wodociągowa, dostarczająca czystą wodę do kranu a w przypadku Linklaters, że ma do czynienia z dostawcą tv lub internetu (chociaż nazwa jest w tym przypadku cholernie myląca).

Wiem również, że fuzje firm wymagają lub wręcz wymuszają zmianę nazwy na korzyść wspólnika, którego udziały będą dominować, ale - na litość boską czy nie można nazwać się po prostu od nazwisk założycieli - np. "Domański Zakrzewski Palinka" lub "Jolanta Wolff Kancelaria".
To chyba oczywiste, że w dobie migających reklam w internecie, w tramwaju czy metrze NAZWA jest czymś co ewentualny klient zapamięta i sprawdzi jak się z taką firmą skontaktować.

Można też łączyć w nazwie przyjemne z pożytecznym:


Klub fitness na warszawskim Ursynowie dla adwokatów i wszystko jasne. Tak nawiasem mówiąc, zestaw samochodów użytkowników tego klubu splendoru raczej nie przynosi - Astra, Yaris sprzed 15 lat, Corsa 1.2 z czasów kiedy nikt nie wiedział co to WIFI i Citroen, który z tyłu wygląda jak rozgnieciony banan.

Zamykając temat radosnego słowotwórstwa, Centrum Kultury na Mokotowie bije na głowę swoim banerem w którym angielskie słowo "ALL" zostało napisane jak poniżej:



Zmieniając temat, okazuje się, że pobyt w markecie budowlanym może zaskoczyć. Niedawno będąc w Leroy Merlin natknąłem się na...czujnik czadu !!


Będąc daleko od podejrzenia, że jest to wykrywacz nielegalnych emigrantów z Czadu, czyli państwa w środkowej Afryce skonstatowałem, że należy to urządzenie  przetestować pod kątem muzyki. I faktycznie nie pomyliłem się, pośpiesznie odtworzony z YouTube kawałek Panthery https://www.youtube.com/watch?v=7m7njvwB-Ks spowodował, że czujnik osiągnął swoje wyżyny na wyświetlaczu, natomiast zupełnie nie reagował na Justina Bibera https://www.youtube.com/watch?v=DK_0jXPuIr0

Czekam zatem na wynalazki podobnego typu czyli czujnik głupoty w przestrzeni politycznej, reagujący na kłamstwa w trakcie debat sejmowych, katalizator do mleka, które pijemy na co dzień, ponieważ te z logiem UHT ma tyle wspólnego z prawdziwym mlekiem co pobożny chasyd z imprezami techno.

I jeszcze jedno - nie wierzcie reklamom, bo one są jedną wielką fikcją. Napój Black, który z dumą promuje Mike Tyson nie ma żadnych właściwości pobudzająco-motywująco-energetycznych. Dowód? Proszę bardzo, będąc w metrze około 6.30 rano zauważyłem konsumenta, który popijał dzielnie tą miksturę i ...zasnął snem beztroskiego niemowlaka !