czwartek, 13 listopada 2014

KRUS czyli Koński Rejestr Usług Społecznych


Wielkimi krokami zbliżają się wybory samorządowe.
Postanowiłem poświęcić całą Niedzielę 16 listopada
i zasiąść w Wysokiej Wolnomularskiej Loży czyli Komisji Wyborczej

Gdzie ?

Nie napiszę, bo zaraz tam tłumnie, niczym stonka
przybędziecie, bacznie obserwując czy członek Komisji czyli ja,
nie ucina sobie drzemki,
podczas gdy ktoś akurat będzie wymiotować
do zalakowanej urny wyborczej.

Jakby ktoś nie wiedział - członkowie i członkinie Komisji
mają za zadanie nie ruszać się zza stołu o zielonym kolorze,
od 7:00 do 21:00,
siedząc w pampersie, jak kasjerka w Biedronce.

Przychodzących należy powitać rozbrajającym uśmiechem
prosto z salonu Opla,
potem pod groźbą więzienia zażądać dowodu tożsamości,
co w przypadku
nielegalnych emigrantów z Bieszczad czy Wielkopolski,
może być problemem.

Dowiedziałem się również, że pod żadnym pozorem,
nie wolno wchodzić
z głosującą osobą za kotarę, nawet jeśli by
to była Natalia Siwiec,Joasia Jabłczyńska,
czy Agnieszka Dygant.

Potem rzecz wydaje się z pozoru prosta, należy
policzyć głosy,
bacznie obserwując czy inni komisarze,
nie idą do
wychodka z plikiem pustych kart,
podpisać się i wrócić do domu.

Jak było, napiszę za tydzień, o ile nadal ,
nie będę siedział w lokalu,
po raz trzechsetny licząc głosy i szukając
zaginionej karty do głosowania,
którą zawinęła w papier ustępowy,
nieświadoma niczego sprzątaczka.

Zmieniając temat,
z zaciekawieniem obserwowałem potyczkę na słowa,
pięści i końskie
kopyta pomiędzy grupą zapalonych,
(ale na szczęście nie upalonych)
obrońców kucyków, ogierów i innych końskich wdzięków,
a góralami, którzy jak własnej cnoty,
bronią możliwości...zarabiania pieniędzy na ceprach,
czyli takich turystach jak ja i wy.

Miłośnicy czterech kółek, przepraszam, czterech kopyt dowodzą,
że załadowane ponad normę wozy z turystami, które kursują
nad Morskie Oko tam i z powrotem,
powodują u koni
zmęczenie na granicy zaniku mięśni,
nerwicę, szczękościsk,
depresję i co tam jeszcze chcecie.

Górale, (a każdy z nich wygląda jak krzyżówka
Janosika z facetami z reklamy piwa "Tatra"),
swoim melodyjnym zaśpiewem,
zaklinali się, że konie:

-są zmieniane co pięć minut,
- puls i spalone kalorie są pod ścisłym nadzorem weterynaryjnym,
- mają dodatkowy obrok i siano gratis przy nadbagażu w postaci otyłych
turystów z Gdańska, Berlina czy Stanów Zjednoczonych.

Potem sprawy poszły błyskawicznie,
a zdumieni turyści
zobaczyli górali tratujących końskich obrońców,
konie tratujących górali
i wreszcie posiłki policyjne, które chciały stratować
wszystkich,ale się nie udało.

Nie jestem za tym, aby po swej wachcie, zmęczony wałach
pokrywał się pianą
i regenerował dwa dni, ale z drugiej strony pomysł,
aby konie zastąpić
bezdusznym i bezodchodowym Melexem jest absurdalny.

Melex jest idealny na pole golfowe, gdzie zblazowani
dyrektorzy i gwiazdy popu,
wożą swe tyłki, sącząc w międzyczasie Martini,
pomiędzy kolejnym dołkiem
(golfowym lub tym poważniejszym - psychicznym).

Natomiast góry, a zwłaszcza Tatry wymagają czegoś
żywego, rżącego,
ciągnącego drewniany i drabiniasty wóz,
czegoś na czterech na kopytach i zostawiającego
za sobą liczne bobki, jako znak swej bytności.

Dlatego proponuję powołać w Tatrach
KRUS czyli Koński Rejestr Usług Społecznych.
Każdy ogier, ciągnący wóz z turystami byłby zametkowany
jak jego daleka, łaciata kuzynka i zaczipowany,
jak John Spartan z "Człowieka Demolki".

Wtedy, w pięć sekund można by z niewielkiego laptopa,
umieszczonego, dajmy na to w pobliskiej bacówce,
odczytać czy koń
przekroczył swój kilometrowy i kilogramowy limit,
ile zjadł owsa i czy wiadro wody
do popicia było wystarczające.

Laptopa i mały serwer komputerowy,
może zasilać dajmy na to
dziesięć pierdzących owieczek,
których zadki produkując metan,
azot i dwutlenek węgla, spokojnie pokryją
energetyczny apetyt
małego akumulatorka o wielkości
chaty, stojącej, dajmy na to w Dolinie Małej Łąki.

Dzięki temu, obrzydliwe Melexy zostaną w garażu,
lub nie będą zakupione wcale,
górale będą mieli nadal stały dochód,
(choć ciekawe czy za taki przejazd można dostać,
paragon fiskalny lub choćby kwitek?),
a obrońcy zwierząt będą mogli spać spokojnie.

W sumie, za taki pomysł mógłbym kandydować
na burmistrza Zakopanego, mimo tego,
że pocę się jak mysz w góralskim sweterku,
który drapie w plecy z siłą wkurzonego kocura,
nie umiem ostrzyc w minutę Bogu ducha winnej owcy,
no i nie nazywam się ani Galica, ani Bachleda, ani Curuś.

W przypadku wybrania mnie burmistrzem,
zaraz wydałbym decyzję,
aby przekopać nitkę metra pod Giewontem w stronę Słowacji.

I wtedy mógłbym wywołać burzę lokalną,
znacznie większą niż ta końska.
Miałem gdzieś podpisaną deklarację, że chcę kandydować,
ale zatyroł kasik !