poniedziałek, 4 lutego 2013

Panna Krzysia, ale nie ta z "Pana Wołodyjowskiego"


Niedzielne popołudnia mają to do siebie, że są leniwe,
nie namolne i czas płynie tak wolno, że chce się zaśpiewać razem
z Brucem Dickinsonem "The sands of time for me are running low..."
Za to obecna kadencja Sejmu do leniwych z całą pewnością nie należy,
skoro co trzy minuty mamy do czynienia z kolejną rewelacyjną wiadomością
z Wiejskiej.

Pomysł, aby na czele obrad Sejmu stanęła Anna Grodzka, czyli dawny
Krzysztof Bogdan Bęgowski i jako marszałkówna/marszałkini (?),
czuwała nad tym okrągłym cyrkiem,
jest tak śmiały, że wobec niego wszystkie teledyski Madonny czy Britney Spears,
wydają się być niewinnymi kreskówkami na miarę Bolka i Lolka.

Ani ja, ani nikt z moich przyjaciół nie doświadcza dylematów typu
"mam penisa a chcę mieć vaginę" czy odwrotnie, natomiast funkcja marszałka
Sejmu to nie fucha bycia jurorem w "X - factorze" czy "Mam talent",
dlatego warto, aby była to osoba niekoniecznie kontrowersyjna.

Poza tym nadal pozostaje problem, jaka forma grzecznościowa będzie
obowiązywać.
Czy "Pani marszałkini" ?
Choć podejrzewam, że zwrot "Pani marszałek" z uwagi na
męską koniunkcję, może w odbiorcy, przepraszam w odbiorczyni,
budzić bolesne wspomnienia z czasów,
gdy trzeba było się golić, słuchać sprośnych dowcipów kumpli,
zakładać kalesony a nie rajstopy i stać przy muszli klozetowej,
a nie na nią kucać...

Zmieniając temat, ostatnie roztopy i odwilż wraz z wszechobecnym błotem
i chlapą spowodowały, że przez moment, wychodząc z domu mogłem się poczuć jak
bohaterowie serialu "Dom nad rozlewiskiem".
Ponadto byłem przekonany, że skoro kanalizacja jest wynalazkiem stosowanym
już w starożytności to nie inaczej będzie w stolycy.
Będąc na skraju desperacji, wziąłem do ręki mapę, chcąc wytyczyć sobie
szlak wodny, którym mógłbym dopłynąć do pracy, jednak strona www Urzędu Morskiego,
pozbawiła mnie złudzeń co do radosnego pływania z uwagi na czterysta
zezwoleń i zaświadczeń potrzebnych do swobodnego żeglowania.

Pozostając w temacie stołecznym, wpadłem na pomysł, aby wszyscy urodzeni
w Warszawie, jeździli miejską komunikacją, za...
(tak, już możecie szykować się do ukamienowanie mnie),
za darmo,
za zero złotych,
za zero euro,
za free i jak to jeszcze nazwiecie.

Dlaczegóż, spyta ktoś z Was jak kiedyś Kasia Pakosińska w skeczu KMN?
Poniewóż, Warszawa mimo swych zabytków, basenów, stadionów i planowanych
pięciu linii metra i trzech lotnisk jest coraz bardzie zatłoczona, zakorkowana, przeludniona i osoby,które tu zechcą zamieszkać i tu płodzić swoje potomstwo,
niech później nie mają dylematu co kupić dziecku - piórnik czy bilet miesięczny.
Nie wiem, kiedy Rada m.st.Warszawy ma najbliższą sesję, ale zgłosić taki pomysł gospodarzom miasta - czemu nie?

I jeszcze jedno, nie wiem kto zaczął, ale powiem tylko, że obecna histeria
co do ustawiania wszędzie fotoradarów jest tak absurdalna, że aż głupia.
Jeśli taki elektroniczny szpieg z kamerą stoi niedaleko szkoły, przedszkola,
czy bazarku lub domu emerytów to widzę w tym sens.
Natomiast jeśli stoi w miejscu, gdzie nie ma potrzeby zwalniać,
to wtedy generują się gigantyczne korki i rośnie frustracja kierowców.
Wiem, że gminy chcą dorobić do i tak chudego budżetu wpływami z radarów,
ale na razie jest to radosna tfu/rczość lokalnych włodarzy.
Droga gmino, jeśli napychasz swoją kabzę radarowymi złotówkami,
to może już potem nie wyciągaj ręki po "janosikowe", hmm ?

Poza tym , jak mówi Jeremy Clarkson
"to nie prędkość zabija, tylko jej nagłe wytracanie"