piątek, 18 maja 2012

Czy można znaleźć jarzębinę w zadku owcy?


Pomału, pomału i niedługo zacznie się powszechna mobilizacja
polityczno-towarzysko-ekonomiczna czyli witamy Euro 2012 !

Ze szczerością dziecka, które właśnie włożyło palec
w zadek owcy i pyta "a co to?" minister Nowak, przyznaje
otwarcie i bez grymasu, że nie ze wszystkim zdążono na czas,
w iluś przypadkach:
- nadal zamiast autostrad mamy szczere pole, gdzie biegają
sarenki,
- niektóre dworce kolejowe nadal mają wychodek za stacją,
- na iluś kilometrach zamiast asfaltu położono dla niepoznaki
czarną, szeroką taśmę samoprzylepną, co myli pilotów,
ale ważny jest entuzjazm, atmosfera święta piłki i tak dalej...

Na litość boską, jak by tak beztrosko do sprawy podchodził Łokietek
pod Płowcami, Jagiełło pod Grunwaldem czy Sobieski pod Wiedniem,
że liczy się atmosfera a nie realna ilość rycerstwa i wojów, to
byśmy powyższe potyczki przegrali po pięciu minutach i mieli obecnie
albo nadwiślański VaterLand albo nadodrzański Lechistan.

Entuzjazm i niebywała kreatywność jeśli chodzi o działania
prowizoryczno - spontaniczne to nasz atut, ale nie zawsze
da się jechać na hurraoptymiźmie niczym Ben-Hur w swym rydwanie.

Lubię ludowe klimaty, lubię "Piejo kury Piejo" nieodżałowanej
pamięci Grzegorza C., lubię "Zakopower" i "Bratanków",
ale na siłę wylansowany hit zespołu pieśni i tańca przytupnego
Jarzębina budzi moje emocje...skrajnie negatywne.

Odetchnąłem, że znana pieśniarka Eddi
(ale nie chodzi o maskotkę Iron Maiden)
nie będzie naszego hymnu ani śpiewać, ani komponować,
ani go gwizdać - nic.
Dobrze, ale robienie z pieśni na Juro ( jak mowią Niemcy
na wspólną walutę i nie tylko ) słownej papki, która
niczym most ma połączyć słownym filarem pokolenia
dziadków i ich wnuków, wydaje się pomysłem na miarę
prób pogodzenia wody i ognia, lewicy i prawicy,
intelektualistów z kuracjuszami domów bezklamkowych.

Zacne Panie z "Jarzębiny" pewnie raz na jakiś czas spotykają się,
szydełkują, dziergają i śpiewają. Jak mawiał poeta,
"idź tam gdzie w domach ludzie śpiewają, to znak, że dobre
serca mają"
Natomiast pchanie na siłę ludowości, która posługuje się
odgłosem niosących się kur czyli "koko" w objęcia slangu
z czatów internetowych czyli "spoko" jest mówiąc delikatnie
POMYŁKĄ.
Do licha, a tyle przecież słów idzie swym rymem do "koko"
Np:
- Koko - Maroko, jako znak, że jesteśmy solidarni z Afryką,
- Koko - oko, jako znak, że każdy Polak wie co to zaćma,
- Koko - schoko, jako piękny ukłon w stronę Milki i innych
słodkości zza Łaby.

Ale, biorąc pod uwagę, że nasza drużyna piłkarska i tak
nie wyjdzie z grupy, po sromotnych klęskach, co wywoła
zamieszki narodowe i nowe wybory do Sejmu, trefna pieśń
zejdzie na dalszy plan i za pół roku wszyscy o niej zapomną.

Pewnym pocieszeniem, jest fakt, że tegoroczna olimpiada
jest w Londynie - do którego ciężko ułożyć sensowny rym,
a w 2016 w Rio de Janeiro, a wtedy "Jarzębina"
, raczej nie będzie już płodzić nowych pieśni
z uwagi na...zaawansowany wiek.

Moją uwagę zwróciło ostatnio ciekawe chodnikowe
malowidło pod jednym z centrów handlowych.
Ów złośliwy do cna i szpiku kości komiks nakazuje Wam, abyście w ciągu
pięciu minut od zgaśnięcia silnika opuścili w podskokach
swoje ukochane cztery kółka, nawet jeśli jesteście z nogą w gipsie,
lub nie macie jej wcale.
W przeciwnym wypadku zajedzie Straż Miejska, antyterroryści
i skonfiskują Wasze autko na rzecz centrum handlowego pod którym stoi.
Dramaty ludzkie rozgrywające się na tej planszy, wcale nie
będą przypominały tych z "Monopolu", gdy rodzinka gra razem,
ale będą pot, krew i łzy gdy ktoś niczym maratończyk przegra
walkę z bezlitosnymi pięcioma minutami.

Podobne dramaty mogą się rozegrać, gdy ktoś z Was zaszedłby
do przybytku, który udało mi się sfotografować
Domyślam się, że podczas jednej sesji, która będzie
kosztować Was tyle co połowa PKB Polski, będziecie masowani,
Pan/Pani właściciel będzie snuć Waszym uszom zalety unikania
przechodzenia na czerwonym świetle (doradztwo życiowe)oraz
zachwalać sens płacenia podatków i nie używania prezerwatyw
po kolegach a w międzyczasie będziecie pojeni super naturalną
herbatką z wyciągu z martwych lisów, posła SLD i orzeszków ziemnych.

Wiem, że w walce o klienta trzeba być kreatywnym, pomysłowym, ale
chyba nie chcecie idąc do salonu fryzjerskiego, zaliczyć przy okazji
korepetycji z fizyki, usłyszeć deklamacji dzieł Puszkina, by na koniec
zachłysnąć się wykładem z makroekonomiii, prawda?

Niech fryzjer strzyże, fizyk odkrywa nowe atomy, prawnik gada od rzeczy,
nauczyciel uczy, piłkarz strzela gole a gej...no wiecie sami.

To wszystko prowadzi mnie do wniosku, że w życiu
niczego nie można być pewnym.
Niedawno, widząc na parkingu małe, czarne, przysadziste stworzenie
dałbym sobie głowę uciąć, że to Porsche 911 lub Carrera S.
A tu proszę - przy bliskich oględzinach okazało się, że to
szybkonośny i naddźwiękowy Nissan GT, który jest całkiem, całkiem...
Wsiadł do niego fryzjer, który trzymał w ręku podręcznik
do fizyki i w chmurze apokaliptycznego ryku oddalił się
w ciągu trzech sekund.
























czwartek, 3 maja 2012

Kiedy semafor uratuje Ci życie ?


Niedawno przechodząc koło mennicy zauważyłem potężnych rozmiarów maszynę do szycia stojącą przed mennicą.

Przy bliższych oględzinach i założeniu okularów, okazało się, że nie jest to machina
do masowej produkcji dresów stadionowych tylko zabytkowy żeliwny potwór do produkcji monet.
Wiedziony instynktem cwaniaka - warszawiaka chciałem niepostrzeżenie, zapakować owego metalowego
giganta, przewieść i ustawić w salonie, do końca życia utrzymując się z wybijania monet.
Lecz ów monetarny Lewiatan okazał się być solidnie wmurowany w dzielnicowy bruk i za nic
nie można go było choćby poruszyć.
To mi nasuwa myśl, że na szczęście żadne z Was, ani ja, nie mamy takich maszyn,
co powoduje codzienną konieczność wstania, zaparzenia kawy i ruszenia tyłka do pracy.

Ostatnio w jednym z hiper-super-ultramarketów zobaczyłem zawoalowaną postać.
Bez żadnych uprzedzeń i obaw, że zaraz usłyszę złowieszcze "Allah-akbar" i razem z tysiącem
trzystu osób w sklepie będę mógł osobiście doświadczyć co znaczy w realu piosenka Dylana "Knockin' on heavens door",
zobaczyłem, że za wschodnią firanką jest ukryte dziewczę w wieku około lat 20 i raczej nie chowa w plecaku bomby.
S
ekundę później, czystą polszczyzną w moją stronę padło pytanie ze strony owej
Szeherezady: Przepraszam, czy ta listwa nadaje się, aby podłączyć do niej komputer?

Pospieszyłem z wyjaśnieniami, podczas których moje polactwo bojące się przybyszów "stamtąd"
dostało duszności i zmarło na zawał. Oczywiście, to nie znaczy, że zaraz dam ogłoszenie w lokalnej
stacji TV w Groznym p.t. "przyjmę na wakacje paru wojowników czeczeńskich, nauka obsługi kałacha gratis",
natomiast poczułem, że nawet w najbardziej zakręconym narodzie typu Rosjanie, Czeczeni, Kubańczycy czy
Chińczycy są zwykli normalni ludzie, którzy pracują, płodzą potomstwo, płaczą, śmieją się i
lubią ryż z fajnym sosem.

Ostatnie dni wyłoniły godnego następcę kpt. Tadeusza Wrony a mianowicie maszynistę pociągu,
który niczym Kopernik, wstrzymał ruch na węźle kolejowym ponieważ semafor pokazywał zupełnie coś
innego co podpowiadał temu facetowi szósty zmysł kolejarski.
Obecnie można wyczytać, że Jego Wysokość Minister Transportu Sławomir Nowak chce wręczyć maszyniście nagrodę,
bo prawdopodobnie jego rewolucyjna czujność uchroniła ileś ludzi przed katastrofą kolejową,
których ostatnio mamy aż zanadto. No cóż, spostrzegawczość i zimna krew winna być nagradzana,
natomiast pozostaje pytanie, w jakim stanie są kolejowe rozjazdy, semafory, kable czy bezpieczniki,
skoro trzeba dyskretnej uwagi maszynisty, który mimo zielonego światła, zatrzymuje sie ,
węsząc spisek w postaci błędnych informacji na rozstaju kolejowych dróg.

Niekończący się spór o to kto tak naprawdę zawinił w katastrofie smoleńskiej rozgorzał
w obliczu drugiej rocznicy tej tragedii. Nieustanna licytacja, kto zawinił, kto był w kokpicie,
kogo nie było, kto naciskał na pilotów, kto dzwonił z komórki.
To wszystko może być kamieniem milowym w drodze do śledztwa, ale nieustanne jątrzenie ze strony
Antoniego Macierewicza czy innych działaczy PIS-u do niczego dobrego nie prowadzi.
A nieporadność rządu Donalda Tuska, który niczym pokorne dziewczę stał w kącie i patrzył jak
Rosjanie przejmują śledztwo i rozdają karty, również nie jest godna zazdrości.

Na litość boską, gdyby to rozbił się samolot z prezydentem USA na pokładzie,
na terenie jakiegokolwiek państwa, to mogę się założyć , że w pięć minut od katastrofy,
agenci CIA, FBI szczelnie otoczyliby teren upadku samolotu i mysz z kulawą nogą
nie miałaby szans, aby tam wejść.

Mam znajomego, który ( naprawdę ) jest święcie przekonany, że to Rosjanie rozpylili
mgłę nad Smoleńskiem i samolot spadł. Osobiście szczerze jemu współczuję, takiej aberracji
umysłowej, natomiast póki wszelkie zawiłości dotyczące katastrofy nie zostaną usunięte,
wtedy wszelkie domysły pospólstwa będą się snuć niczym smród z gaci niemowlaka nad
naszym społeczeństwem.

PO-mału, PO-mału zbliża się do nas Euro. Nie wszystkie stadiony są ukończone na czas,
ex-minister Tomasz Lipiec dostaje wyrok, Stadion Narodowy jest otwierany, zamykany,
by po chwili ktoś ważny stwierdzał, że schodu ewakuacyjne są zbyt wąskie,
by mogli tam uciekać kibice pd wpływem amfetaminy...

A czasu coraz mniej... Dla tych, którzy chcą mieć na bieżąco, to co się dzieje nad naszym niebem,
polecam stronkę www.flightradar24.com, na której na bieżąco można śledzić, czy przypadkiem
jakiś MIG-29 nie próbuje zbombardować naszych wiosek.

Zwolennikom PIS-u, czy PO odradzam tę stronkę, bo mogliby pomyśleć,
że się z nich nabijam w trosce o ich czujność co do ataków z zewnątrz..

środa, 2 maja 2012

Miss Polonia i Pudzian


Najdalej jak w zeszłym miesiącu
postanowiłem się zabrać za solidne szukanie pracy.
Nieuchronność konfliktu w Libii, zamykane z trzaskiem wejścia
do piramid w Egipcie, widmo wymiany mumii
egipskich na petro-dolary i kaszę dla opasłych szejków
a tym samym kryzys branży turystycznej i nasz mały wzrost PKB
to wszystko pesymistycznie mnie nastroiło.

Pierwszym, który rzuci mi finansowe koło ratunkowe,
wydał się Urząd Pracy, lecz było to jakże mylne wrażenie....
bo ów okazał się Titanikiem z dziurawym dnem.

Nareszcie mogłem poczuć co czuli "nasi" pod Grunwaldem
w 1410 r., gdy w upalny letni poranek, świt właściwie,
razem z tysiącem dwustu innych osób, zjawiłem się pod Urzędem.

Ściskając w ręku nie "kamyk zielony" ale bezpłatną gazetę
z ofertami pracy- a nuż urzędniczka zobaczy i doceni, że już
sam zacząłem szukać zajęcia, mogłem jedynie "patrzeć jak
wszystko... (nie ) zostaje w tyle" ale nawet o milimetr się nie
porusza w kolejce, przy długości której, Droga Mleczna wydała
się niewinnym chodnikiem wokół waszego bloku.

Wkrótce pojawił się wśród nas czternastolatek handlujący
kanapkami lecz zachęcanie do ich kupna bezrobotnych to tak jak
wmawianie Miss Polonii, że w pojedynku z Pudzianem ma spore szanse.
Po wielu trudach, dotarłem przed oblicze Jej Eminencji, Księżny,
Podstolnikowej, Pani na Łubniach i Podolu – Urzędniczki.

Jednak nie długo było mi dane kontemplować jej oblicza –
słońca i szmeru słów, gdy usłyszałem, że nie posiadam dokumentu x,
papieru y i zaświadczenia xzy, dowodu wpłaty abc, świadectwa...itp...
itp.... Te pytania pogrążyły mnie niczym pytania Jana Rokity
skierowane do Lwa Rywina przed słynną Komisją.

Panując nad ziewaniem i czekając na hiobowe pytanie „a zaświadczenie,
że żółtaczki nie ma jest ?” spłoszony wyciągnąłem -
trzymając niczym Marcin Luter kartkę ze swoimi tezami - prawo jazdy,
aby dowieść, że totalnym nieudacznikiem nie jestem i sroce
spod ogona nie wypadłem, skoro umiem prowadzić pojazd
czterokołowy i spytałem "a może dla kierowcy by się coś znalazło".

Jej Królewskość Urzędowska zdziwiona spojrzała na mnie,
zupełnie jakbym miał dwie głowy z czego jedną zieloną i mówiąc
„dla kierowców ofert nie ma” poczęła znów od początku
snuć koszmarną listę brakujących dokumentów, spychając mnie
w otchłań czarnej ( i bezrobotnej ) rozpaczy.

Tego dnia, wychodząc z urzędu po blisko pięciu godzinach,
mając skołatane nerwy, przesuniętą śledzionę i w mózgu
informacyjny budyń, stwierdziłem, że następnym razem swoją
pracowniczo - zarobkową świetlaną przyszłość oddam we własne ręce,
a póki co Pani z Urzędu (Bez)Pracy wyślę kilogram czekoladek
w paczce.
Będzie mogła rozdawać je petentom, jako słodki gratis do
swych cierpkich wypowiedzi.

Dzień bez babci dniem straconym


Dzisiejszy dzień obfitował w wydarzenia.

Rano kręciłem pod UW reklamówkę jednej z sieci, która oferuje jadło i napitek. Powiedziałem coś do kamery, zrobiłem parę głupich min, potem powiedziałem to samo tylko od tyłu bez robienia głupich min, potem powiedziałem to samo stojąc na głowie i tyle.

Co mnie zaskoczyło to olbrzymia ilość studentów/studentek
wylewających się niczym Odra w 1997 roku co chwilę z czeluści bramy UW.
Chryste Panie, pomyślałem skoro mamy tylu przyszłych prawników, lekarzy, psychologów, i Bóg wie kogo jeszcze to w takim razie jaką mam szansę, że za 5 lat popsuje mi się pralka, sokowirówka, samochód i przyjdzie Pan Henio i mi to naprawi?

Z doświadczenia widzę, że statystyczny Pan Henio ma coraz więcej lat i za pięć wiosen może go po prostu zabraknąć na tym padole łez.
Z uwagi na to, że w okresie mego dojrzewania miałem dwie lewe ręce do ręcznych robótek męskich, w naszym domu Pan Henio bywał nieraz pocąc się przy tym obficie przy naprawianiu przewodów elektrycznych zasilających mój pierwszy i dziewiczy sprzęt grający.

Teraz widzę, że czas mego dzieciństwa i dojrzewania był skażony czymś o wiele gorszym niż Czarnobyl, który w 1986 roku wypluł do atmosfery tonu uranu. Ta skaza to myślenie, że szkoła zawodowa, samochodówka czy wszelkie inne szkoły „praktyczne” to siedlisko przestępców, narkomanii, zboczeń i sadyzmu.

W moim dzieciństwie całkiem niegłupio było przejść na drugą stronę ulicy celem uniknięcia wzrokowo-uszno-fizycznego kontaktu z przedstawicielami „praktykujących” w danym zawodzie. Oczywiście, wiem na pewno, że będąc w warsztacie samochodowym nie zobaczę mechanika szukającego klucza nr 6 i mówiącego „niech mnie kule biją, gdzie do diaska jest ten klucz” , czy przechodząc obok budowy nie usłyszę zdania typu „czy jeśli to nie kłopot to mógłbyś zejść z rusztowania i ponownie uruchomić tą nieznośną gruszkę do betonu bo jak nie to się na Ciebie pogniewam”.

Fach w ręku, krew, pot i łzy nie gwarantują polszczyzny i 12 zgłoskowca z „Pana Tadeusza” ale teraz dopiero widzę jak bardzo było to myślenie o zawodówkach wypaczone skutkiem czego wszyscy uciekali na studia, te nawet najbardziej odjechane typu „hindologia stosowana w praktyce garmażeryjnej kelnerów mówiących nie po japońsku” aby tylko uciekać od zawodówek.

Skutkiem tego teraz o fachowców ciężko, bo pomału wyż zawodówkowy zaczyna dominować nad lękiem „co ludzie powiedzą, że ja niebożę jestem po zawodówce” ale musi minąć parę ładnych lat zanim nasz hydraulik -ciacho pracujący we Francji zestarzeje się, dostanie zmarszczek i zastąpi go ktoś nowy, kto po pierwsze wróci do Polski a za samo przykręcenie kranu i wymianę uszczelki nie zażąda 200 zł plus 50 zł za samo przyjście ( jak w taksówce za trzaśnięcie drzwiami. )

Największą bowiem frajdą w życiu jest studiować czy uczyć się tego co naprawdę lubicie i z czego ( daj Boże ) w przyszłości będzie się w stanie utrzymać a nie studiować tego co by chcieli akurat Wasi rodzice i co jest wypadkową ich chorych i niespełnionych ambicji.

Pogrążony w tych jałowych rozważaniach wracałem do domu autobusem i po raz kolejny przekonałem się, że sensem egzystencji Starszych Pań jest nawiązanie za wszelką cenę kontaktu słownego z innymi Starszymi Paniami. Moment w którym Starsza Pani wstaje i musi choćby musnąć swym siwym włosem płaszcz innej Starszej Pani jest idealnym pretekstem do dialogu typu” - Przepraszam, ale będę wychodzić, - Proszę bardzo, ja wysiadam dopiero na Kabatach, - Ach, te Kabaty, pamiętam jak mój stryj z domu Wołodyjowski w 1935 r. chciał kupić połowę lasu kabackiego ale po tym jak zmarł Piłsudski to mu przeszło, - 1935 r ? Moja Droga to ja w tym roku.....itp.

I cały autobus jest świadkiem uroczego dialogu pomiędzy Paniami, które bardziej pamiętają występy Kiepury niż kojarzą co to jest wielokrotnie nagrywalna płyta CD. Jeśli jesteście szczęśliwymi posiadaczami Babci, która nosi beret z poprawnie politycznego materiału i opowiada Wam historie sprzed lat stu to kupcie jej dziś
w dniu jej święta kwiatki i ptasie mleczko.

Na pewno się ucieszy.

NTR NSAC DWAR GH SINH TOH ?


Styczeń jest zupełnie nieprzewidywalny, jeśli chodzi o pogodę.

Rano budzę się i śnieg zasnuwa cały widnokrąg tylko po to by już w południe temperatura podskoczyła na tyle, że można włożyć hawajską koszulę i sączyć zimny sok. Efektem takiej huśtawki pogodowej jest moje przeziębienie, które każe mi siedzieć w dwóch szlafrokach z jednoczesnym wyrwaniem kaloryfera ze ściany i przysunięciem go jak najbliżej komputera.

Ponadto w moim organiźmie krąży tak potężna dawka aspiryny i innych środków, że nafaszerowanie się tabletkami extasy w czasie imprezy techno wydaje przy tym niewinnym podpalaniem w szkolnym kibelku.

Głównymi podejrzanymi od których prawdopodobnie złapałem tego cholernego wirusa wydają się być przedstawiciele narodu koreańskiego, którzy licznie opanowali jeden z hipermarketów w którym ostatnio robiłem zakupy.

Głośno komentując zakatarzonymi głosami albo jakość towarów w tym sklepie albo sexappeal obecnych wokół nich Polek, ( kto ich tam wie... ) cały czas wystrzeliwali gromkie i spontaniczne AGH NAH NAG NAS NGAD,
na co drudzy tarzając się ze śmiechu odpowiadali
NTR NSAC DWAR GH SINH TOH TQW ( tak, tak i to wcale kot mi teraz nie biega po klawiaturze ).

Potem szukali po półkach słonecznych okularów dla skośnookich oraz promocji pot tytułem „przy zakupie czwartej tony ryżu – miska i pałeczki gratis”, kichając przy tym obficie i wyrzucając w przestrzeń międzypółkową miliardy skośnookich wirusów.

W pewnym momencie kierownictwo hipermarketu zaczęło się zastanawiać czy przestrzeń między działem „pieluchy” a działem „ryż, kasze” nie objąć złowieszczym napisem BIOHAZARD - NO ENTRY. Swoją drogą pomału centra handlowe stają się skupiskiem
w którym warto być dla samego bycia.

Przychodzą tam babcie i dziadkowie, którzy nie mają nic do roboty albo kupują ze swej lichej renciny 10 dkg sera chudego, można też zobaczyć tłumy galerianek, które akurat nie są w szkole no bo są w pracy oraz zwykłych ludzi, którzy traktują użytkowo takie przybytki na zasadzie „wejdź-zapłać-wyjdź”.

Widziałem też całe legiony długogrzywkowych młodzieńców o twarzach nieskażonych żadną myślą ani tym bardziej zarostem, przechadzających się ze swymi dziewczynami dla samego spaceru.

Oczywiście zagadką dla mnie i pewnie dla Was pozostaje fakt, jak technicznie mogą oni do siebie się przytulać, skoro cały czas w swych dłoniach niczym Mateusz Birkut kielnię, dzierżą owe przenośne kawowodopoje, z którymi jest trendy teraz po city się przechadzać i od czasu do czasu robić małe sip.

Moje zdziwienie wzbudziła miska, którą nabyłem z napisem na spodzie „miska weekendowa”
Jeśli ta firma liczy na dotację z Unii na swoją działalność to może się obudzić z ręką w...misce bo zachęcanie innych w tym mnie, aby w weekend pofolgować swojemu żołądkowi i napchać skądinąd spora miskę jedzeniem i zmienić się w chwilowego/weekendowego sybarytę jest pomyłką.

W naszym kraju na szczęście nie ma obecnie poziomu otyłości na etapie USA i wszyscy pamiętamy słynna batalię o batoniki w polskim w sklepiku szkolnym. Natomiast nazywanie miski kulinarnej „weekendową” to tak, jakby wmawiać nowej sekretarce w firmie , że pisząc na segregatorze „ad acta”, który odłoży na półkę, drwi sobie z dokumentu przyjętego dziś przez rząd a nie używa znanego zwrotu łacińskiego.

Jak widać komercja wkrada się we wszelkie dziedziny życia. Jadąc niedawno autobusem, stwierdziłem z przerażeniem , że olbrzymi ekran o rozmiarach kortu tenisowego zupełnie zasłania widoczność pasażerom.
Wpatrywałem się w owe szklane okienko, łudząc się , że zobaczę ile minut zostało do mojej wysiadki, że może dowiem się jak nowoczesnym taborem aktualnie dysponuje ZTM albo, że odsetek niemowląt który doznały uszczerbku na zdrowiu w autobusach jest równy 0,00 %.
Nic z tego, cały czas leciały reklamy wszelakiej maści produktów, usług.

Wiem, że reklama jest dźwignią handlu. W paru przypadkach reklama produktu x, która mnie najbardziej irytowała, skłoniła mnie do jego zakupu, ale telebimy w autobusach to już lekka przesada.

Pamiętam, że kierowcy rajdowi, skoczkowie narciarscy i ponętne tenisistki są od stóp do głów chodzącym bilboardem, w takim razie czemu zwykli obywatele czy politycy nie mogliby również reklamować czegoś tam?

Wyborny byłby widok w osiedlowym sklepiku, gdy Kowalski spod 3 miałby całe spodnie w reklamie wiodącego proszku do pieczenia, upss tzn. do prania, który wybieli nawet plamy z jajek a sąsiadka spod 12 byłaby wrzucona w kurtkę dumnie głoszącą zalety nowego hiper-super-ultra keczupu.

Tylko czy o to chodzi? Co do polityków przychodzi mi na myśl, że już dawno nie widziałem w szklanym okienku Roberta Biedronia i nie słyszałem jego jakże tęczowych wypowiedzi.

To mnie martwi, jak również to, że 6 lutego przypadnie pierwsza rocznica śmierci Gary Moora, człowieka, który na 100% wykorzystał dar od Stwórcy w temacie komponowania, grania na gitarze i śpiewania...

Wysoki Sąd jest już na skype !


Gdy czytacie te słowa ja właśnie próbuję walczyć z mrozem,
który pozbawił mój samochód witalności do życia i za pomocą próśb,
zaklęć, perswazji i ekskomuniki próbuję tchnąć życie w jego zamarznięty benzynoobieg.

Walczę także o moje uszy z powodu niskich temperatur oraz - remontu w moim bloku,
który trwa już 2 rok i prawdopodobnie sąsiedzi celują w klimat „trudno, że nie można znaleźć
Bursztynowej Komnaty, zrobimy sobie taką w bloku”.

Wiem też, że remont to stan wojenny w życiu każdego, kto go doświadczył.
Kuchnia jest w salonie, w kuchni jest przedpokój a balkon służy za wychodek.
Do tego smród z farby przy którym woń, jaką produkują gruczoły skunksa jest zapachem kwiatu lawendy.
Nienawidzę remontu choć wiem, że gdy już agaricus i jej wątpliwie moralna rodzinka opanuje
ściany to znak, że...poloneza czas zacząć. No tak, ale to wszystko blado wypada wobec wieści,
którą nas uraczyła „Rzeczpospolita”, że złoża gazu łupkowego w Polsce są tak małe,
że nie warto sobie nimi zaprzątać głowy.

Ci, którzy budowali zamki na piasku ( łupkowym ) w tej chwili nerwową wiążą mocny węzeł w krawacie,
aby skończyć ze sobą w obliczu tej wieści. To wszystko oznacza, że nadal musimy niczym
zabłąkany satelita szpiegowski krążyć w orbicie gazowych interesów pomiędzy Rosją,
Północną Europą i Zachodem.

Według mądrych głów z PGNIG ( w końcu wiedzą co piszą, skoro dostarczają gaz na poranną kawę i na mój obiad )
złoża i ich zasoby były lekko szacowane na 300 lat. Czyli w roku 2312,
kiedy prawdopodobnie teledeportacja z niechcianego egzaminu do dyskoteki nie będzie niczym nowym,
te zasoby by się wyczerpały. Oczywiście, to wszystko w skromnym założeniu, że świat
będzie istniał i nie zaatakuje nas kolejny setny klon Aleksandra Łukaszenki, który jak widać
ma chrapkę na władzę „do końca świata i jeden dłużej”.

To wszystko jednak prowadzi mnie do cennej inicjatywy, o której warto wspomnieć.

Jak doniosły czołowe dzienniki ( te pojęcie nie jest dla mnie tożsame z „Faktem”, „Super Expresem”
czy „Twoim Weekendem” ), że mianowicie Krajowa Rada Radców Prawnych po raz pierwszy zrobiła
show online, ukazując szaremu pospólstwu i mi też, debatę ekspercką na wskazany merytoryczny temat.
Powiem szczerze, że skoro mamy e- sądy w czasie których można z Jego Magnificencją
Wysokim Sądem rozmawiać prze skype, a to oznacza, że możecie być skazani online, nie wychodząc z domu,
to również czemu nie spróbować porad prawnych za pomocą kabelka, słuchawek i w miarę żwawego internetu ?

Jedyną przeszkodą może być fakt, że jeśli ujrzycie, że atrakcyjnej Pani Mecenas, która udziela
Wam akurat porady w kamerce online, rozepnie się guziczek w bluzce, to ciężko będzie Wam się
skupić na czymkolwiek innym ale to chyba nie problem, prawda?

Niedawno pojawiły się rankingi najlepiej sprzedających się płyt za 2011r.

Wynika z nich, że Adele bije rekordy. Nie specjalnie przemawia do mnie jej głos i nadwaga,
które w porównaniu do Amy Winehouse, której słucham na okrągło, powodują, że raczej nie kupię płyty Adele.
Natomiast z aprobatą przyjąłem płytę S. Krajewskiego „Jak tam jest”. Nastrojowe klimaty, piękne
smyczki i filozofia w tekstach, nad którą nie sposób przejść obojętnie.

Z ciężkiego grania czekam na nową płytę Iron Maiden i wsłuchuję się namiętnie w najnowszy
Megadeth –„Thirteen” - że też Rudy ma dalej takiego powera !

I jeszcze jedno, parę dni temu poczułem się,
że ktoś o mnie pamięta – a mianowicie na Polu Mokotowskim miałem okazję przytulić się
do wielkiego, kosmatego koksownika, który wystawiły miłościwie panujące nam władze stolicy.
Dostęp do niego był zagrodzony i obwarowany licznymi napisami, aby tam nie zaglądać,
nie wkładać stóp, nie wrzucać granatów i nie piec kiełbasek.

Ów stwór buchał piekielnym żarem niczym czyhający na duszyczki Belzebub i skłonił stojących
wokół niego adoratorów do licznych refleksji z pogranicza historii i roszczeń
( „a w stanie wojennym było ich więcej ), z zakresu medycyny
( „a moja sąsiadka jak stała tu w zeszłym roku to aż jej brwi osmaliło )
i z zakresu socjalno-bytowego („ a po co to tu, tyle piniędzy to kosztowało, lepiej by...)

Dziś zmarła Wisława Szymborska, teraz już pewnie Wszechmocnemu deklamuje swoje strofy...

No, trochę już odmarzliśmy, ja i samochód, to znak, że chyba wiosna idzie.

Na moim osiedlu zrobiło się wesoło bo obok siebie stoją dwa Fiaty Panda.
Patrząc na ten samochód nie sposób się uśmiechnąć i powiedzieć sobie „będzie dobrze”.

Zaskoczyli mnie ostatnio budujący II linię metra, gdyż nadali imiona trzem tarczom
drążącym ziemię pod Waszymi blokami - Maria, Anna, Wisła. Natomiast czwarta tarcza,
sierotka nieboga bez nóżki została bez imienia.
Moje propozycje są następujące: 1. Amy – wiadomo dlaczego, 2. Krecik – też rył i na dodatek
tak fajnie wołał po czesku „ahoj” 3. Mateusz Birkut – bo był...niezłomny
4. Jopek – bo już skoro jest Anna i Maria...

A Wy? Co proponujecie?

Pani Rambo da Wam wycisk...


Niedawno postanowiłem odwiedzić jeden z tych licznych przybytków,
które za astronomiczną kwotę równą naszemu PKB oferują i gwarantują
wymodelowanie sylwetki, schudnięcie, wydłużanie rzęs,
manicure i masaż Waszych pośladków w zaciszu gabinetu.

Akurat trafiłem na zajęcia z aeroboxingu.
Pomyślałem, skoro „boxing” to będą klimaty w stylu Mike Tysona
czy Andrew G., dlatego niegłupio by było wdziać suspenser,
który niczym żelazna dziewica ochroni mnie i nie tylko
mnie przed tym i owym. Mając przekonanie, że skoro „Aero”
to będzie coś w związku z poczciwym baronem Von Zeppelinem i sterowcem
lub grupą Aerosmith, której członkowie mimo swych 120 lat
nadal są żwawymi rockersami trafiłem na salę ćwiczebną,
która wprawdzie nie posiadała zaminowanych stref natomiast
dość spora rzesza była tam obecna.

Stawili się tam karnie różni ludzie w różnym wieku,
płci i kondycji fizycznej. Pierwszy utwór puszczony
przez prowadzącą zajęcia dziewczynę o muskułach,
jakich sam Rambo by się nie powstydził, rozwiał moje
złudzenia – 2Unlimited i ich hit „No limit”.
W rytm pędzącej niczym ekspres do Katowic muzyki, Pani Rambo,
uraczyła nas skomplikowaną sekwencją wymachów nogami, podskoków,
ciosów lewą i prawą ręką. Na początku było one pooowtaaarzaanee
pomaaaaału, by za chwilę zmusić nas do dwóch przysiadów,
czterech kopnięć i czternastu ciosów zadawanych w ciągu sekundy.

Całość niczym pierogi ze skwarkami była okraszona komentarzami
Pani R. w stylu „co tak pomału? rozkręcamy się” albo „ może się
zdarzyć, że to my pierwsze w sytuacji zagrożenia będziemy musiały
kopnąć, ale bierzmy wtedy za to pełną odpowiedzialność”
Jak to? „My będziemy musiały kopnąć”? Spojrzałem z nadzieją
na Panów ćwiczących na sali, ale ich spojrzenia mówiły
„nic nie mów, ćwicz i nie zastanawiaj się, kto ma kopnąć”.

Podczas ćwiczeń starałem się dobrze zapamiętać twarze ćwiczących
ze mną niewiast, aby potem broń Boże, nie spytać ich na
ulicy o godzinę – bo wtedy mógłbym oberwać kopniaka w twarz
z półobrotu zadanego w rytmie „No limit”. Po zajęciach,
po których miałem wrażenie, że wziąłem udział w castingu do
serialu „Alexis – wojownicza księżniczka”, spakowałem swoje męskie,
szowinistyczne spodenki do torby i z podkulonym ogonem
wróciłem do domu.

Termometr za moim oknem wskazuje –8 stopni, to znak, że mrozy
nie wrócą i tym samym, na szczęście nie mam szans na to, aby
celowo nie odbierać komórki na ulicy, skoro to grozi
zamarznięciem mojej krtani i telefonu przy okazji.

Ze zdziwieniem przyjąłem deklarację Janusza Palikota p.t.
„To ja miałem być człowiekiem roku 2011 r. wg. Tygodnika Wprost”.
Również Pan Poseł deklaruje, że „to się żle skończy dla Wprost”.
Czy jest to zapowiedź podłożenia bomby pod redakcję czy innej walki
na argumenty poza merytoryczne to nie wiem, wiem tylko, że
deklaracje rodem z piaskownicy „to ja miałem wygrać” są niepoważne,
podobnie jak zapowiedzi 4 latka o tym, że „on by wolał budyń
malinowy a nie czekoladowy”.

Emocje nie służą w rzetelnym wykonywaniu zawodu a ostatni
tydzień dał temu dowód w postaci nerwowo- kompulsywnego-neurologicznego
wywiadu, jaki przeprowadziła Katarzyna Kolęda - Zalewska
z detektywem Krzysztofem Rutkowskim.
Natomiast nie rozumiem decyzji, która nie wpuszcza TV Trwam
na platformę cyfrową tzw. Multiplex.
Ogólnie nie lubię ojca Rydzyka, rzadko oglądam Tv Trwam
i rzadko słucham Radio Maryja – jeśli już to -
są to katechezy odnoszące się do czytań liturgicznych z dnia.
Wiem tylko jedno, że poziom merytoryczny tych katechez i rozważań tekstów
jest bardzo wysoki, o wiele lepszy niż poziom obecnego
Radia Plus a dawnego Radio Józef, którego sztandarowym produktem
jest „Katechizm Poręczny” ks. Piotra Pawlukiewicza.
Reszta - jest mdła, nie mówiąc o lęku, który jest tak obecny
wśród tworzących Radio Plus, że nawet gdy mówią o świętych na
dany dzień, są oni ukazywani jako „Bohater Dnia”.
Tak, dalej tak sobie myślcie, że np. święty St. Kostka był bohaterem dnia.
Słowo „bohater” kojarzy mi się z bohaterem Związku Radzieckiego,
dlatego nie słucham Radia Plus, prócz wspomnianego „Katechizmu”,
ponieważ w przypadku innych audycji mam odruch wymiotny.
Pewnym plusem wydaje, się to , że na moim osiedlu są zaparkowane
trzy Volvo XC 60, co powoduje, że atmosfera wokół nich
jest dynamiczna i....optymistyczna.
Bardzo lubię przechadzać się wokół nowego drapacza chmur na Złotej 44, jest on bardzo majestatyczny i przypomina napełniony wiatrem żagiel.
Mam nadzieję, że swoją wysokością przewyższy Pałac Kultury,
który mimo roku 2012, nadal jest czkawką, czy raczej niestrawnością
wujka Stalina, którą niczym śmierdzące odchody zostawił w naszej stolicy.
Miałem jeszcze napisać o sytuacji gospodarczej Polski, o ACTA,
o SLD, o GMO, o Jarosławie Kaczyńskim, o franku szwajcarskim,
ale wiecie co ?
Zamiast tego, włączę sobie Led Zeppelin i naprawdę
znajdę się w latach 60 i 70 – tych, bez konieczności podróży
w czasie i co ważne, bez stresu spędzę czas przy słuchaniu muzyki.
Może na chwilę włączę sobie Guns n’ Roses bo Axl Rose miał
dwa dni temu 50 urodziny. Przy dźwiękach „Paradise City”
będę sobie myślał, że to piosenka o Warszawie...

Schody nie do nieba


Ostatni tydzień, generalnie nie był wesoły.
Odeszła, ( czy na własne życzenie, to się okaże ), Whitney Houston.
Jedna z nielicznych, które były dowodem, na to,
że jeśli chcesz zrobić karierę, warto byś miała głos
czy inne umiejętności sceniczne i starczy,
a nie był/była poronionym płodem publicznego lansu
rodem z „Idola” czy innej siu-bżdziu szopki quasi-wokalnej.

Pięć oktaw Whitney zawsze powodowały, że słuchając jej piosenek,
moje kieliszki w kredensie się przesuwały i dawały autentyczne
poczucie obcowania ze „SZTUKĄ” a nie „sztuką”.
Oczywiście, że jeśli macie głos ale wygląd Quasimodo,
to ciężko będzie Wam zrobić karierę i wyjść na scenę,
o rozdaniu Grammy nie wspomnę ale tak naprawdę w tym wszystkim
chodzi o to by główne narzędzie artystyczne – głos dominował.

Wszystko inne jest ważne, promocje, koncerty, tantiemy,
choć nie tak ważne jak TALENT. Dlatego uważam, że wytwórnie
płytowe są zbędne. O ileż większej radości, dostarczyłoby
nam ogłoszenie w prasie, że za dwa dni Kazik na Torwarze
zagra koncert a potem można kupić jego płyty.

Oczywiście nie wymagam, by Pan Staszewski wypalał 100 tys.egz.
swej cd na domowym laptopie, to jest zadanie dla tłoczarni czy
tłoczni kompaktów, ale widok Kazika który siedzi za ladą
a za nim 4 metrowy stos jego cd z jednej strony pozwoliłby
na lepszy kontakt na linii słuchacz-artysta a większość
zarobionych pieniędzy trafiłaby na konto artysty minus
koszty wytłoczenia płyt i druku okładki.

To z kolei prowadzi mnie do wniosku, że pomysł Pana Palikota
by zalegalizować narkotyki typu marihuana czy inne jest
tak absurdalny, że aż głupi.

Tylu artystów odeszło wśród heroinowo-kokainowo-speedballowej zamieci,
że legalizacja takich substancji to jak wrzucenie na własne
życzenie suszarki do wanny z wodą w której siedzimy.
Warto by Pan Palikot odwiedził ośrodki w których ludzie
walczą o kęs życia w konfrontacji z dragami, porozmawiał
z rodzicami dzieci, które tę walkę przegrały np. z Mitchem Winehouse,
ojcem Amy W., spotkał się z Davem Mustainem ( Megadeth ),
który opanował nałóg, może wtedy orgiastyczny krzyk „zalegalizujmy”
okaże się bezefektywnym wołaniem na puszczy byłego szefa
Komisji Przyjazne Państwo.

Osobiście czekam kiedy Pan Palikot zwoła fetę pod
Pałacem Kultury i da dobry przykład w lustereczkiem w ręku,
które raczej nie powie mu, kto najpiękniejszy, lecz pozwoli mu
spokojnie usypać kokainową ścieżkę, którą wciągnie przed
kamerami TVN24.

Również ze zdumieniem przyjąłem decyzję, że mecz o SuperPuchar
na Stadionie Narodowym się nie odbędzie z uwagi na dwie przepalone
żarówki w męskim WC, ukradzione cztery gaśnice przy wejściu
i niedomalowane poręcze przy schodach do szatni.

Na litość boską, utrzymanie tego obiektu ma kosztować rocznie 30 mln zł.
Koncert Madonny w sierpniu czy okazyjny wynajem sali na zjazd
Związku Niewidomych Tokarzy i Spawaczy nie pokryje tej kwoty.

Również nie pobiegacie na nim ze swymi dzieciakami bo Stadion
nie ma...bieżni.
Resztę roku Stadion będzie stał pusty i gdy na serio na nim zarabiać,
co weekend musiałaby tam występować Mariah Carey,
Eminem czy Iron Maiden z Metalliką na zmianę.
A miałem się nie denerwować !
Zauważyłem, że sfrustrowany decyzją odmowy umieszczenia
TV Trwam na multiczymś tam o. Rydzyk w wywiadzie nawołuje,
aby nie płacić podatków.
Nie jestem biblistą, ale pamiętam, że już sam Jezus deklarował,
aby „oddać Bogu co boskie a cezarowi to co cezara”.

Tak jak ostatnio pisałem, decyzja, aby TV Trwam nie było w pakiecie
multiczegoś, jest dla mnie niezrozumiała,
natomiast jeśli dziś nie wygram w Lotka to raczej
z zemsty nie rzucę hasła, by jeździć setką po mieście
albo przylepiać gumy do autobusowych siedzeń.
Natomiast niewątpliwym rozrodczo – kopulacyjnym rozsądkiem
popisał się Rzecznik Praw Obywatelskich, dając swe liberum veto
przeciwko kamerom na sali w której odsiadujący wyrok
mogliby sam na sam spotkać się ze swymi wielbicielkami,
kochankami, żonami, konkubinami, przysposobionymi
i co tam jeszcze chcecie.

Jeśli siedzisz pod celą i wiesz, że tak będzie do roku 2020 to
jedyną twą rozrywką ( zdrową ) są albo spacery, albo szachy
albo właśnie wizyta ukochanej, która na krótkie pięć i pół
minuty sprawi, że poczujesz się jak facet i
niekonieczne chcesz udawać, że jesteście w domu
Wielkiego Brata online.

A poza tym, jeśli się okaże, że takie więzienne bunga-bunga
okaże się hmm...brzemienne w skutkach to już wiesz,
że wychodząc na wolność masz syna, który już się pochwalił w klasie,
że tata grypsuje, garuje i że lepiej z nim ( z synem ) nie zadzierać.

W tym tygodniu, usłyszałem, że wiek emerytalny będzie
podniesiony do lat 90 a planach jest, że dopiero mając 105 lat
będzie można czekać na listonosza z głodową sumą.

Osobiście, czekam na decyzję w której trzeba będzie pracować
do śmierci.
W dniu w którym odejdę na tamten świat, mój pracodawca dostanie
sms z pogotowia z informacją „Pan Krzysztof z uwagi na
wiekuiste zejście nie pojawi się dziś w pracy, proszę
odkazić jego biurko i z służbowego komputera skasować
wszystkie pliki Pearl Jam”.

To będzie zabawne, ale czy pożyteczne? Raczej nie...

A na koniec coś optymistycznego – miałem ostatnio okazję
jeżdzić moimi ulu-ulu-ulubionymi ruchomymi schodami,
które wbite w skarpę trasy W-Z są niedaleko kościoła św. Anny.
Oczywiście nie skończyło się na jednej przejażdzce,
lecz na dwunastu, co życzliwie obserwował obecny tam pan ochroniarz.
Moją uwagę zwrócił Regulamin korzystania z tychże schodów
a zwłaszcza pkt. 8, mówiący, że po raz setny nie można
jechać w dół i w górę ( co mnie nie dotyczy, ponieważ
kursowałem w górę i na dół ), oraz pkt 5, mówiący, że dzieci
przy końcu trasy trzeba podnosić. Z uwagi na to, że w chwili
urodzenia ważyłem 4, 300 dla mojej Mamy byłby to problem nie lada.
Natomiast pkt. 10, zabraniający mijania się w czasie jazdy,
zakłada maksymalną aspołeczność, bo cholernie ciężko jechać
schodami i nie minąć się z kimś, kto akurat jedzie w odwrotnym kierunku.

Nie wspomnę o wręcz niewykonalnym, pkt 2, zabraniającym
opierania się „całym ciężarem ciała o poręcz”, który jest
niewykonalny, gdy właśnie wracacie z imprezy i owe schody
są jedynym punktem oparcia przed kolejnym zwymiotowaniem
niestrawionej whiskey tego wieczoru.

Lekarzu, nie ściągaj na egzaminie !


Ostatnio totalnie zaskoczył mnie Premier Tusk, który bezkompromisowo, szczerze, otwarcie i ewangelicznie wyznał, że „my jesteśmy szczęściarzami, bo mamy Pana”.

Zdanie to niczym nowy Psalm, którego jeszcze nie ma, tzn. 151, zabrzmiało tak radykalnie, że prawdopodobnie sam Król Dawid z wrażenia wyjrzał z niebios i przy okazji upuścił harfę, na której sobie przygrywał. Gdzie harfa spadła nie wiem, bo zaraz bym ją wstawił na aukcję internetową.

Ten wątek muzyczno- harfowy prowadzi mnie do koncertu Status Quo, który ostatnio z przyjemnością obejrzałem w TV Kultura. Panowie są znani głownie z hitu „In the army now”, ale warto zapoznać się z ich całą działalnością. Poza tym każdy z nich, jest już w wieku tzw. dziadkowym, ale na scenie są nadal żwawi, krzepcy i co ważne – naturalni.
Takie koncerty przywodzą mnie do pytania, kto, na litość boską ich zastąpi ?

Czy za 10, 20 lat ktoś jeszcze będzie uprawiać rock n’roll, czy raczej wszystko co będziemy słuchać będzie pochodzić z bezdusznego komputera, który wprawdzie pozwoli na umieszczenie głosu Micka Jaggera w „nowym” utworze, ale to nie będzie ten „żywy” Mick, tylko zerojedynkowy zapis jego głosu. Czas pokaże.

Z niepokojem ale i zaciekawieniem patrzę na tony śniegu, które zalegają na każdym chodniku, podwórku czy ulicy. Czy w tym roku, na wiosnę znów będziemy nucić pod nosem „Wyszków tonie” Elektrycznych Gitar, to nie wiem, wiem tylko, nie będąc ani fizykiem ani metereologiem, że po zmianie stanu skupienia, śnieg zwiększy swoją objętość.

Nie wiem, kto w niebiosach odpowiada za powodzie, może św. Piotr, jako rybak lub św. Florian, patron strażaków. Wiem tylko, że po 2010 r. nie powstały żadne zbiorniki retencyjne, które by dały nam poczucie bezpieczeństwa i nadal na wałach przeciwpowodziowych, mimo zakazu są budowane hotele, lotniska i agencje towarzyskie.

Parę razy w tygodniu mijam ul. Świętokrzyską i zawsze z zaciekawieniem zaglądam za płot budowy II nitki metra. Co widzę? Nieraz jakaś koparka pracuje, a gdy akurat pojawi się TVN24, lub Viva Polska, robotnicy ochoczo pozują do zdjęć z łopatą w ręku, niczym twórcy Nowej Huty z lat 50 – tych. Potem podchodzi do kamery Bardzo Ważny i Dużo Zarabiający Główny Inżynier i zaczyna snuć opowieść, że „zdążymy w terminie”, „na pewno się uda”, „niekiedy mamy opóźnienia w drążeniu tunelu bo catering zawodzi” i tego typu słowne bajkopisarstwo, uprawiane bez skrępowania na oczach zdumionych telemaniaków.

No dobrze, ja nic nie sugeruję, tylko czekam i patrzę czy budowa idzie w terminie.
Nie wiem czy to widzicie, ale obecnie w dobrym tonie jest...narzekać.

Na pytanie „jak idą interesy” wypada się najpierw skrzywić, jak by się połknęło karalucha, potem westchnąć udając rozedmę płuc i na koniec głosem pełnym egzystencjalnego bólu trzeba wyszeptać nerwowo paląc papierosa „aaa, jakoś idą, ale, szkoda gadać”

Nasze stłamszone PRL-em polactwo broni się rękami i nogami przed jasnym, pełnym energii zdaniem „firma idzie jak burza, cholera rozkręcam interes życia”. Taka wstrzemięźliwość, która niczym alkoholika przed kupnem pół litra, wstrzymuje nas przed zbytnim huraoptymizmem, powoduje, że nie mamy ochoty się chwalić, że aktywa naszej firmy pozwolą na godne życie, bo gdzieś na dnie naszej słowiańskiej duszy czai się lęk przed tym, aby nie trąbić na lewo i prawo o sukcesie finansowym.

Wówczas mogłyby się pojawić tłumy stryjków, siostrzeńców, szwagrów, ciotek w licznej procesji przed Waszym obliczem, którzy niczym lud Izraela, będą błagać Was, czyli faraona o litość i łaskę w postaci zatrudnienia w Waszej firmie, która wydaje się być im kurą srającą złotymi jajami. Dlatego lepiej narzekać, kwękać, jojczyć, zawodzić, pomstować, wtedy macie jak w banku, że nikt nie poprosi Was o zatrudnienie w Waszej eldoradowej firmie, nie wspominając o donosach, których, jak czytałem obecnie każdy Urząd Skarbowy dostaje w licznie tysiąca trzystu każdego dnia.

To dowodzi, że nasze myślenie cały czas niczym elektron wokół jądra, krąży na orbicie myślenia p.t. „on się dorobił, pewnie ukradł, dlatego uprzejmie doniosę do skarbówki, niech dziada sprawdzą, a co tam”. Takie „myślenie” doprowadziło Romana Kluskę na skraj niezasłużonego bankructwa i publicznej banicji. Zupełnie jak „modlitwa” w „Dniu Świra” : Gdy wieczorne zgasną zorze, zanim głowę do snu złożę, modlitwę moją zanoszę, Bogu Ojcu i Synowi. Dopierdolcie sąsiadowi! Dla siebie o nic nie wnoszę, tylko mu dosrajcie, proszę! Kto ja jestem? Polak mały! Mały, zawistny i podły! Jaki znak mój? Krwawe gały! Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna! Zniszczcie tego skurwysyna! Mojego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada! Żeby mu okradli garaż, żeby go zdradzała stara, żeby mu spalili sklep, żeby dostał cegłą w łeb, żeby mu się córka z czarnym i w ogóle, żeby miał marnie! Żeby miał AIDS-a i raka, oto modlitwa Polaka!”



Nie jesteśmy narodem pełnym zrozumienia i miłości, o nie... Ale za to wyczytałem, że krzepki 85 latek, były Powstaniec Warszawski zaczął walczyć o swoją godność w postaci dostępu do kibelka, którego bank, w którym składał swoje oszczędności nie chciał mu udostępnić.

Sąd stwierdził prawomocnie, że dla starszego Pana należą się wielkie przeprosiny, wypasione konto z dużymi odsetkami zarabiającymi na siebie, zadośćuczynienie złotówkowe i publiczna chłosta dla dyrektora owej placówki. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień w którym dyrektorzy banków zrozumieją w swej jakże dziecięcej niewiedzy, że olbrzymia konkurencja w sektorze banków, kont i oprocentowań zmusza ich do życzliwego i pełnego zrozumienia traktowania swoich klientów, tak jakby każdy z nich nazywał się Paris Hiton lub Jon Bon Jovi.

To z kolei prowadzi mnie do wniosku, że w ciągu najbliższych pięćdziesięciu lat nie zamierzam poddać się jakiejkolwiek operacji. Wyczytałem bowiem, że podczas zdawania Lekarskiego Egzaminu Państwowego, przyszli czy też niedoszli quasi – lekarze ściągają wiedzę, wychodząc niby na chwilę do WC, przez komórkę, łącząc się z internetem, aby z powodzeniem zakreślić odpowiedni pkt.

W pytaniu czternastym. Jakoś mnie stresuje fakt, że lekarz, który będzie mnie operować, po upojnej nocy spędzonej w dyżurce z instrumentariuszką, w czasie operacji, każe mi na moment wstrzymać oddech, żeby pośpiesznie wklikać w google „jak wyciąć woreczek żółciowy”.

W tym czasie jego laptop się zawiesi, a ja będę się pomału wykrwawiał, bo instrumentariuszka będzie pochłonięta intymna analizą kopulacyjnych zdolności Pana doktora z zeszłej nocy (bez) sennej. Nic z tego, dlatego będę się leczył sam lubczykiem, czosnkiem i majerankiem lub ewentualnie szyszkami chmielowymi, aby zachować długowieczność i unikać szpitali..

Rysio i Ronaldo - na literę "R"


Pisząc te słowa, jestem odziany w czarny żałobny kir,
czarne spodnie i czarne kalesony i klawiatura mojego komputera
też jest czarna. Odszedł nieodżałowanej pamięci ojciec, mąż,
patriota, filantrop, uczciwy taksówkarz, czyli Ryszard Lubicz z "Klanu".

Jak bardzo jesteśmy popieprzonym społeczeństwem niech świadczy fakt,
że parę milionów osób zechciało włączyć komputer/laptopa i dać swój
komentarz w stylu "olaboga, co to będzie bez Rysia", "Klan bez
Rysia upadnie" albo "gdzie mogę znaleźć grób Rysia bo chcę się
pomodlić".

Oczywiście, "Klan" ma doborową obsadę aktorów i oglądać ich na
ekranie to czysta przyjemność, natomiast wybuchu zbiorowej histerii
po wirtualnej śmierci Ryśka się nie spodziewałem.

Ludzieeeee,
tak naprawdę Rysiek nie istnieje, gra tylko aktor,
który nazywa się Piotr Cyrwus i żyje i żyć będzie, jeśli tylko
wierzy w życie po śmierci, wg. zasad Kościoła katolickiego.

Ludzieeeee,
fajnie, że oglądacie "Klan" natomiast nie mieszajcie życia
serialowego/wirtualnego z realem.
Ostatnio wyczytałem, że w niemieckim Instytucie Maxa Plancka trwają
prace nad elektronicznym pieniądzem. Oznacza to, że każdy banknot
za 5 lat będzie mieć chip, który nie pozwoli Wam, abyście
go z powodzeniem wyprodukowali na domowej laserowej drukarce.

Niemcy to obok Szkotów naród wynalazców i prawdopodobnie ten chip
banknotowy wymyślili w przerwie na kawę. Hans powiedział:
"Ja, trzeba zabhezpieczyć nhasze bankhnoty, skhoro nie ma już
mahrek a są tylko euro" A jego kumpel Uwe odrzekł:
"nathuralnie, nie wiemy kiedy nasza Rzesha z powrothem odzyska
dawną świethność, ale warto się przygothować, aby nasha walutha
dominowała".
Ciężko mi uwierzyć, aby coś takiego znalazło się w Polsce.
Kłopoty z przetargiem, veto posłów Palikota, protest "Solidarności",
tajny mejl producenta banknotów do Wielce Szanownej i Absolutnie
Nieprzekupnej Komisji ds. Wyboru Czystego Niczym Łza Wykonawcy
Banknotów, żądania Kuby Wojewódzkiego, aby był na nominale stuzłotowym,
to wszystko może spowodować, że wybór wykonawcy albo będzie zupełnie
przypadkowy niczym wybór dziewczyny z którą chcecie spędzić
upojne chwile na imprezie studenckiej na haju,
albo okaże się totalnym niewypałem podobnym do tego gdybyście się
chcieli wybrać dookoła Afryki w piętnastoletnim Daewoo Lanos bez klimy.

Mamy rok 2012, który jest rokiem przestępnym.
Od miesiąca różne portale straszą nas tym, że skoro w takim
niecodziennym roku luty ma 29 dni, a nie jak zwykle 28 to nasze
komputery, samochody, GPS-y, mikrofalówki i kuchenki mogą zwariować
i nagle pokazać datę wybuchu II wojny czyli 1 września 1939 r.,
albo 16 maja 1983 r., dzień w którym ukazał się "Piece of mind" -
- mój ulubiony album Iron Maiden.
Lecz nic takiego się nie stało i sądzę, że wszyscy tępogłowi,
którzy bili na alarm w obliczu ewentualnego Armageddonu siedzą
teraz cicho i właśnie wciągają kolejną porcję amfetaminy,
aby ukryć swój wstyd.

Ze zdziwieniem powitałem fakt, że od dziś funkcję kontroli
finansowej i nadzorczo - opiniodawcze ma pełnić zgadnijcie...
Katolicka Agencja Informacyjna.
Powyższa instytucja sporządziła raport na temat finansów
Kościoła Katolickiego. Ze zdumieniem przyjąłem ten fakt, bo na
studiach uczono mnie, że do badania finansowego służy audyt,
biegły rewident albo niezależny ekspert a w przypadku skrajnym
prokurator czy Regionalna Izba Obrachunkowa. Natomiast pierwsze
słyszę, aby nawet katoliccy dziennikarze, którzy pewnie Brewiarz
znają na pamięć brali się za ocenę dokumentów czy faktów
finansowych Kościoła.

Pewnie warto bym zajrzał sobie do działu księgowego PKN Orlen,
Polkomtela czy A. Blikle, że o Bumarze nie wspomnę. Natomiast nie robię
tego bo po pierwsze nie jestem upoważniony, aby tam zaglądać,
a po drugie nie znam się na raportach z księgowości nawet tej
"kreatywnej".
Jakim cudem (boskim?) czyni to KAI? Nie wiem.

Na budowie, która zasłania mi widok na świat, postawiono, co przyjąłem
z aplauzem - szubienicę.
Domyślam się, że będzie ona służyć jako dyscyplina na robotników,
którzy krzywo zagipsowali sufit, wannę postawili w windzie -
-co może obrazić uczucia religijne gdy zamieszka tam Hindus,
zamurowali kolegę, albo zamiast klatki schodowej zbudowali wybieg
dla wielbłądów wbrew planom budowy. Wiem tylko tyle, że ów moloch
zasłoni mi ze skutecznością szczepionki na żółtaczkę, widok na gmach
TV i jego niebieski napis, który widać z odległości 100 km, gdyby akurat
ktoś napruty wracał z imprezy i szukał drogi do domu.

Wczorajszy mecz z Portugalią mnie rozczarował. Przeciwnik był klasowy,
publiczność dwunastym zawodnikiem a mimo to nie padł ani jeden gol
dla nas. Rozśmieszył mnie nieco Cristiano Ronaldo, który oprócz
rozdawania tysiąca trzystu autografów na minutę, znalazł chwilkę,
by jednak wejść na boisko i kopnąć piłkę z cztery razy.

Za to zobaczyć minę Ronaldo, gdy schodził z boiska w akompaniamencie
gwizdów - bezcenne. Nie pochwalam gwizdów, gdy przeciwnik schodzi do
szatni, bo to znaczy mniej więcej tyle samo, co "i tak mamy Cię gdzieś,
schodź do tej szatni i nie wyłaź",
Natomiast domyślam się, że ciśnienie ze strony pospólstwa było tak
duże, aby zobaczyć jak młody bóg piłki strzela bramkę, że stąd pełne
dezaprobaty gwizdy. Inna sprawa, że młody bóg, nieco przespał mecz
i nie popisał się czymś, co dało by szansę na zdjęcie na pierwszych
stronach naszych tabloidów.

Ronaldo wyszedł, zagrał i jest z tego znany, że...jest znany i tyle.
Na szczęście nie zauważyłem w jego uchu diamentowego kolczyka, które
odblask skutecznie mógłby oślepić naszych obrońców i ustalić wynik 3:0
dla Portugalii.
Jakby było mało problemów z piłką nożną, kryzysem, bezrobociem i długiem
publicznym to na dokładkę, gotując wczoraj ziemniaki i soląc
je obficie zamarłem z przerażenia, bo oto ogłoszono, że sól
w mojej solniczce może być solą przemysłową.
Taki rodzaj używa się do zasalania dróg w zimie.
W pierwszym momencie zrozumiałem, że po zimie, grupa cwaniaczków
zbiera specjalnym sprzętem to co zostało na jezdni, czyli warstwę kurzu,
błota, ptasich odchodów, martwych lisów, liści, śniegu i soli,
całość poddaje filtracji, odsącza z tego sól i potem sprzedaje
je z zyskiem w sklepach spożywczych.

Jednak nie ! Okazało się, że sól przemysłowa, którą sypie się drogi
i ma prawie całą tablicę Mendelejewa w sobie, sprzedaje się
jako sól spożywczą z przebiciem złotówkowym 4:1.
Szczegół, że taka sól asfaltowa jest na tyle szkodliwa,
że może Wam zmienić wątrobę w budyń, śledzionę zamienić w sitko,
a w jelitach zrobić takie spustoszenie, przy którym tsunami
na Pacyfiku wydaje się być szemrzącym zefirkiem w południe.

Bez soli da się żyć, natomiast mam głębokie przekonanie,
że i tak za parę chwil sprawa przycichnie, do kamery wyjdzie
Naczelny Przedstawiciel Najstarszego Zawodu Świata czyli lekarz
i w miłych słowach będzie uspokajał, że nie ma zagrożenia,
że nawet niemowlęta mogą spożywać sól, że uruchomiono procedury
XCV677 i BNM755, że każdy pracownik Sanepidu zbada każdy woreczek
soli i możemy spać spokojnie.

A przecież na litość boską, wystarczyłoby poddać kontroli
(ale nie przez KAI ) faktury, które ukażą prawdę na jaki rodzaj
soli były wystawiane i opłacane. W ten sposób można by dojść,
kto pierwszy w tej całej stajni solnej Augiasza, zrobił przekręt.
Wniosek taki, że lepiej chwilowo nie solić, choć stawiam euro przeciw
orzechom, że zaraz będziemy musieli słono płacić za kilogram soli.

Natomiast co będzie, gdy za rok wyłoni się afera pieprzowa,
w której okaże się, że do prawdziwego pieprzu dosypywano trociny
lub zestrugane deski plus piasek z plaży, aby tylko wyrobić
tonaż dostawy? Nie będzie można pieprzyć, cokolwiek by to nie znaczyło,
zwłaszcza w odniesieniu do polityków.

Totalne zaskoczenie spowodowała Pani Joanna Mucha, zajmująca się
sportem w tym pięknym kraju. My, lud poddany mamy zawracać się
do niej "Pani Ministra Mucha". Od razu się nasuwa pytanie, czy
istnieje jakiś minister, który ma muchę, która jest jego?

Czy nie lepiej by brzmiało "Mucha Ministra"? Nie wiem, czy ministrowie
przychodzą na rządowe wtorkowe nasiadówki w muchach czy w krawatach,
ale cała sprawa wydaje mi się mocno przesadzona.

Nawet nasi dziadkowie, w roku 1937 zmontowali skądinąd przezabawny
film p.t. "Pani minister tańczy" z niezapomnianym Aleksandrem
Żabczyńskim i Tolą Mankiewiczówną w rolach głównych.

Być może frustrację i ból głowy Pani Joanny powoduje sama nazwa
"minister". Oznacza ona ster, który jest tak mały, że nie
warto i o nim gadać i o łodzi na której jest.
A ja tylko przypomnę, że słowo to - "minister" pochodzi z łaciny i
oznacza sługę, pomocnika.
Muszę, mucha, zostawmy to...

Wczoraj nasi bracia z Zhōnghuá Rénmín Gònghéguó (*) mieli możliwość
szaleć po fejsbuku, i dla niektórych był to pierwszy raz.
Tak to jest, drogi towarzyszu Hu Jintao, jak się ma tyle lat co Ty,
to zdarza się przysnąć na moment na nudnym posiedzeniu rządu,
a w tym czasie internet łapie łyk wolności i wysyła kopniaka
Twej ekipie starców, którą rządzi nadal mimo, że każdy z was ma
po 130 lat. Po paru godzinach skośnoocy towarzysze
zorientowali się, że cała rzesza młodych, gniewnych
skośnookich buszuje po FB, Twitterze, ściąga mp3, i robi na zakupy
na e-bayu i wtedy sfrustrowany Hu Jintao wcisnął przycisk
"world wide web total f*****g control" i po zabawie w wolność.
Prawdopodobnie po chińsku to brzmi inaczej, ale nieważne.

Wyczytałem natomiast w biografii, że Hu Jintao został odznaczony
Wielkim Krzyżem Orderu Słońca Peru w 2008 r.
Czy ktoś kojarzy, kto w naszym kraju również nosi
ten zaszczytny tytuł ?

(*) Chińska Republika Ludowa - nazwa oryginalna.

Niekiedy lobotomia może pomóc...


Jeśli nie wiadomo co robić w weekend a zakupy są zrobione,
posesja wysprzątana i spod łóżka wyciągnęliście kurz sprzed lat
trzech łącznie ze szczoteczką do zębów, której szukaliście od
lat siedmiu angażując w to CBA i Secret Service to warto wybrać się
na dzień otwarty w jakimś salonie samochodowym.

Jeśli pogoda sprzyja, a tak było w ten weekend to takie Dni Otwarte,
mają niesamowitą atmosferę, zwykle są na nich tłumy, rodzice z dziećmi,
dziadkowie, można w salonie wszędzie zajrzeć, a jeśli nawet zdarzy się
Wam zapuścić żurawia do PIT-u dyrektora salonu nikt Was ani
nie skrzyczy ani nie wyrzuci, tylko napotkacie dobrotliwy uśmiech.

Zwykle takie dni są związane z tym, że możecie wsiąść do każdego
modelu, zatrąbić, napluć na szybę i przetestować wycieraczki,
pomachać kierownicą, spytać czy wahacze są wykonane z plexi - żadne
pytanie nie zaskoczy pracowników salonu, którzy niejedno takie
oblężenie szarańczy widzieli. Lecz ukoronowaniem Waszego oglądactwa,
natręctwa, upierdlistwa, namolnictwa jest to, że możecie odpalić
nowy model samochodu i odbyć tzw. jazdę testową pod czujnym
okiem pracownika salonu, który będzie Was łapał za kolano,
gdy jesteście niewiastą i się zbytnio rozpędzicie,
lub będzie w trakcie jazdy cały czas nawijał o zaletach autka,
milcząc o jego wadach, by w końcu zasugerować, że niegłupio by było
jeszcze dziś podpisać umowę sprzedaży tego cuda.

Jeśli macie zbyt mało zer na koncie lub akurat nie macie pracy w ogóle,
pracownik zasugeruje pożyczkę w zaprzyjaźnionym z dealerem banku,
której rat będzie na najbliższe sto lat Waszego życia.

Wiedziony instynktem postanowiłem się przejechać nową Pandą.

Odruchowo skurczyłem nogi, wciągnąłem brzuch bo wiem,
że Panda ma mało miejsca. Ale nie, dla kierowcy jest miejsca enough,
wnętrze jest wykonane starannie a plastiki nie są
tandetne lecz miłe w dotyku. Podłokietnik jest wysokością skorelowany
z dźwignią biegów, dzięki czemu ręka nie zwisa a spoczywa
jak lew na miłym gąbczastym czymśtam. Ponadto, jeśli macie
prawo jazdy od wczoraj lub jedziecie po czterech piwkach
Panda litościwie pokaże Wam na wyświetlaczu jaki bieg trzeba wrzucić,
gdybyście przypadkiem na dwójce próbowali wyciągnąć 90 km/h.

Wtedy elektronika Pandy stwierdzi, że nieco szacunku
silnikowi się należy i zasugeruje bieg, a jeśli zignorujecie
tą sugestię - jak ja, zostanie zaktywizowany tryb
"pozbądź się tego dupka - katapulta 5,4,3,2,1...".

Nowa Panda w zakręty wchodzi z gracją młodej antylopy a to
oznacza, że jest zwrotna i dynamiczna a jeśli dodać do tego
układ kierowniczy ostry jak brzytwa to chwile spędzone z Pandą
są przyjemne. Do tego tortu postanowiłem dołożyć wisienkę i skusiłem się
na test - jazdę Alfą Romeo 159.
Na widok Alfy, której jestem od lat cichym wielbicielem mój organizm
zareagował prawidłowo ale podejrzewam, że moja żona czyta te słowa,
także nie będę rozwijać tematu bo jutro rano przy śniadaniu
usłyszę pytanie "co, ile razy, z kim lub czym robiłeś w przepastnym
wnętrzu tej cholernej włoskiej Alfy ?

Jazda Alfą to jak pływanie po Adriatyku statkiem,
macie doskonałą widoczność i wydaje się Wam, że macie
na imię Antonio. Ale ta zrywność, mój Boże, przypomina ukąszoną
w tyłek panterę, jest pełna mocy ale i złości.
Zrywająca się ze świateł Alfa wydaje dźwięk wkurzonego dzikiego kota,
który staje się rykiem po chwili. Poza tym ten samochód mówi do Was,
czujecie go i po dziesięciu kilometrach jesteście już jednym organizmem.

Alfa 159 przypomina mi Włoszkę, która siedzi na placu św.
Marka w Wenecji i sączy cappuccino, rozglądając się zalotnie dookoła,
ale przy pończochach ma ukryte magnum kaliber 7 mm i jest w stanie
w razie czego się obronić. Ponadto, jeśli staniecie twarzą w twarz
przed Alfą - co zobaczycie? Ano właśnie, zwężone oczy rekina
lub innego drapieżnika. Nie wiem czy to było celowe,
ale mi się tak to kojarzy. Z nieukrywanym smutkiem czytam doniesienia
ze Szczekocin, takiej katastrofy PKP dawno nie było,
nie licząc tej z 1990 roku. Jak zwykle, z pomocą ruszyli miejscowi
ludzie , wybijając okna w wagonach wyciągali rannych dając przykład
jakich mało. Czy zawinił człowiek czy też elektronika/sprzęt to się okaże,
natomiast dla tych, którzy piszą na forach hasła obarczające polityków ,
NFZ, PCK, UE, NATO i Sanepid za tą tragedię - znalazłem lekarstwo

: Lobotomia przedczołowa, inaczej leukotomia, zwana popularnie lobotomią lub lobotomią czołową – zabieg neurochirurgiczny polegający na przecięciu włókien nerwowych łączących czołowe płaty mózgowe ze strukturami międzymózgowia (najczęściej podwzgórzem lub wzgórzem), obecnie bardzo rzadko stosowany. Dawniej jedna z metod leczenia chorych na schizofrenię lub inne poważne zaburzenia psychiczne. Celem była redukcja procesów emocjonalnych, które zwykle towarzyszą procesom poznawczym – myślom i wspomnieniom (a więc i myślom natrętnym lub halucynacjom).


Nie jestem medykiem ale taki zabieg, powinien pomóc.

Bez zdziwienia przeczytałem, że Władimir Putin znowu wygrał
wybory prezydenckie w Rosji. Widocznie Konstytucja byłego
Kraju Rad zezwala na pełnienie tej funkcji ileś razy, czyli mówiąc
potocznie " do usranej śmierci". Nie dziwi mnie też, że obserwatorzy
tych "wyborów" zapisali w swych grubych notesach ileś przekrętów,
matactw, zamydleń oczu i przekupstw. Jeżeli były pracownik KGB
w ten sposób zdobywa władzę, to nietrudno będzie za parę miesięcy
poszukać w Wołdze pływających zwłok jego politycznych przeciwników
z wyrwanymi językami.

Spokojnie, nie jestem rusofobem, natomiast gdy czytam o Rosji,
że "w latach 2000–2005 zmieniono ordynacje regulujące wybory do
Rady Federacji i wybory przewodniczących regionów, podnosząc
rolę prezydenta" to już wiem, że ktoś dłubał przy prawie tylko po to,
by Car Putin mógł znowu rządzić.

Wiem, że w świecie reklam zdarzają się wpadki.
A to filmik zbyt pieprzny i szowinistyczny, a to odgłosy kaszlu
na reklamie syropu zbyt dosłowne, a to wnętrze kibelka, które będzie
zmyte wiodącym wc czymśtam jest zbytnio obrzydliwe, a to jogurt
do łyżeczki za dużo gada i tak dalej.

Natomiast po raz drugi na reklamie ktoś wszedł do tej samej
rzeki tematycznej i zatonął niczym Titanic. Dobrze pamiętamy reklamę
polskiej gościnności na EURO 2012, która głównie objawiała się tym,
że bohater filmiku miał poranną erekcję widoczną z dziesięciu
kilometrów i to po ciemku, po czym beztrosko biegał po mieście,
za niczego nie świadomym niewinnym dziewczęciem.

Nie inaczej - stało się w przypadku billboardu zachwalającego
korzystanie z karty kredytowej. Wiem, że przedstawiony na fotce piłkarz
lub raczej pałkarz jest w tak pruderyjnie obcisłych spodenkach, że...no właśnie, wydaje się kreskówkowym ciotecznym bratem tego z filmiku
TV i powoduje rumieniec u gapiów.
Stałem od przystanku w odległości 300 metrów i mimo pięciu
megapikseli w moim telefonie i okularów, które noszę, wszystko
było widać z niesmacznymi szczegółami. To powoduje, że nie wyrobię
sobie rzeczonej karty kredytowej, bo obawiam się, że w umowie
jest drobnym druczkiem zapis, mówiący o konieczności chodzenia
w takim białym obciskaczu przynajmniej 3 godziny dziennie
w czasie EURO 2012...

William, ale nie Wallace...


Jakoś ostatnio spokojnie się zrobiło w mediach.
Być może to zasługa Wielkiego Postu, choć nie sądzę by
czołowi redaktorzy akurat na ten czas chowali swe
słowne i merytoryczne tasaki dziennikarskie do piwnicy.

Ostatnio wyczytałem, że 30-letni Sultan Kosen z Turcji,
który ma 251 cm wzrostu i jest wpisany do Księgi rekordów
Guinnessa jako najwyższy żyjący człowiek na świecie,
przestał wreszcie rosnąć wskutek terapii blokującej dalszy wzrost.

Pomyślcie tylko, dwa i pół metra wzrostu czyli facet ma przechlapane,
gdyby nagle chciał sobie kupić Nissana Micrę, podobnie gdyby
chciał wcisnąć się do standardowej polskiej windy w bloku,
nie mówiąc o zamówieniu na garnitur, które nawet Ermenegildo Zegna
mogłoby wprawić w zakłopotanie.
Czy to kryzys na rynku pracy czy to chęć wdrażania swoich
pociech do zadań spowodowały, że pewnego dnia zauważyłem
całą ekipę przedszkolaków odzianych w odblaskowe kamizelki
i razem ze swoją nauczycielką spieszących do robót
publicznych typu zamiatanie, odkurzanie lasu, ochrona staruszek
idących na pocztę lub pomoc dla posłów Samoobrony, którzy akurat
zabłądzili w Warszawie.
Być może przedszkolakom kamizelki przydadzą się w Światowym Dniu
Liczby Pi ( 3,14), który obchodzimy właśnie 14 marca.
Nie wiem, jako niematematyk czemu służy ten dzień, ale boję się,
że za chwilę wprowadzą nam Dzień Silni, której symbol - wykrzyknik
zachęci polityków do większych "debat" ,
Dzień Procentów ( na czym skorzystają koncerny promilowe),
Dzień Mnożenia ( na czym skorzystają zwolennicy rodzin wielodzietnych)
lub nie daj Boże Dzień Dzielenia, który będzie oznaczał, że będę musiał
podzielić z sąsiadem moje zapasy kaszy, miodu i mąki i masła.

To z kolei prowadzi mnie do faktu, że 86 letnia Elżbieta II
wpadła na pomysł, aby objechać całą Anglię z okazji 60 lecia
wstąpienia na tron Anglii ( ale nie Szkocji ).
Monarchini robi wycieczkę po kraju, przyjmuje defilady,
modli się w lokalnych kościołach i poucza poddanych jak
być dobrymi Anglikami. Czas płynie i z żalem patrzę na kolejne
zmarszczki na twarzy Jej Wysokości, natomiast rodzi się pytanie
"co dalej"?
Diany nie ma, Książę Karol ma kogo innego w głowie a czy
ich synowie będą chcieli bawić się w królewięta z bajki rodem?
Patrząc na Williama, który nie zachowuje się jak jego imiennik
Wallace, nie sądzę. Nie jestem zwolennikiem monarchii w Polsce,
bo póki co nie ma i długo nie będzie odpowiedniego kandydata natomiast
patrząc na historię Anglii, wydaje się, że osoba króla/królowej zawsze tam raczej jednoczyła niż dzieliła. ( może z wyjątkiem Henryka VIII ).

Mam dziś w ręku "Gazetę Polską" z uwagi na reklamowany film "Kolumbia".
Film spodobał mi się , jest rzetelnym rzemiosłem
dokumentalnym i przesłaniem ideoologicznym z którym
warto się zapoznać. Natomiast z ciekawości przejrzałem "Gazetę
Polską" i widzę, że linia ideologiczna jest utrzymana.
To znaczy nadal za cnotę redaktorzy GP uważają zamieszczanie
artykułów wg. opcji "skandal", "oni muszą odejść od władzy".
"Prezes ukradł papier toaletowy", "Nieświeża wędlina sprzedawano
jako parówki", "Samorząd w województwie XY kradnie" itp.

Jestem żarliwym zwolennikiem patrzenia władzy na ręce,
zadawania jej niewygodnych pytań, bycia upierdliwym,
ośmieszania jej, stawiania wymogów, ale na litość boską,
jak długo wydając gazetę można jechać na patencie p.t.
"patrzymy władzy na ręce, a jeśli władza się sama nie skompromituje,
to my ją skompromitujemy"? Takie pisarstwo ma tyle wspólnego
co organizacja Zielonych z pomysłem budowania nowego i smrodzącego silnika odrzutowego czyli nic.

Mam niestety paru znajomych ( ich nr. telefonów nie mam na karcie
SIM tylko zapisane na kawałku papieru toaletowego ), dla których
dzień bez walki z "nimi", przeciwko "ich" poglądom, bo inaczej
jak "oni zaczną nam Polskę rozkradać" itp, jest dniem straconym
i uwierzcie mi, że nie ma to nic wspólnego ( na szczęście )
z społeczeństwem obywatelskim a raczej z polactwem, o którym pisze
R. Ziemkiewicz, publikujący tez na łamach owej GP.

W sumie mógłbym rzucić parę nazwisk tych znajomych,
ale nie mam czasu aby biegać po sądach i przedzierać się
na salę rozpraw w gąszczu flag narodowych i okrzyków
"Jeszcze Polska nie zginęła" albo "Tu jest Polska" czy inne bla bla bla.

Mogę tolerować chciwość, nieuczciwość, kłamstwa ale warcholstwo
i brak wyobraźni, źle mi się kojarzy. Podobnie polactwo wylazło
z dziennikarza TVN Turbo, Adama Kornackiego, który razem z ponętną
Małgorzatą Sochą testował dla niej zakup samochodu Maserati,
o którym większość z nas może tylko p o m a r z y ć.

Otóż, nasza gwiazda TVN czyli Pan Adam otworzył drzwi od
Maserati na tyle szeroko, że tabun bydła rogatego mógłby się
tam zmieścić i wbiec z apokaliptycznym rykiem i nic dziwnego,
że kierowca autobusu ZTM zawadził o drzwi, demolując je niczym
brzytwa pięciodniowy zarost, zapatrzony albo w Panią Sochę
albo w orgasmogenne Maserati.

Mandat otrzymał...Bogu Ducha winien kierowca ZTM, natomiast
ośmielam się wyciągnąć tezę, że zbyt szerokie otwieranie drzwi
w aucie wartym ponad 300 tys. musi skutkować stłuczką,
której koszty powinien pokryć TVN. Niemowlęta wiedzą, że
każdy autobus "zachodzi" w bok na ileś metrów i Pan Kornacki
powinien o tym wiedzieć, bez względu na to na ile rozpaliły
go wdzięki Pani Sochy i tym samym racjonalne myślenie się
wyłączyło w jego głowie. W tym tygodniu Justyna Kowalczyk się
przewróciła i tym samym zaprzepaściła szansę na Kryształową
Galę czy jak się ten puchar nazywa.

Ambicje u sportowców rosną w miarę kariery, ale mnogość reklam
w których zagrała Justyna z pewnością osłodzi jej saldo na koncie
mimo porażki pod koniec sezonu.
Nowe linie lotnicze OLT Express wchodzą szturmem na rynek
pod silnym obstrzałem PLL "LOT", który twierdzi, że nowa
firma podszywa się pod naszego narodowego hegemona na rynku
lotów krajowych pod względem tych samych kolorów na kadłubie,
identycznych klocków hamulcowych, tożsamych foteli na pokładzie
lub zbieżnych opon montowanych w samolotach.

Jak jest naprawdę to nie wiem, wiem tylko, że PLL "Lot" broni się
jak może przed konkurencją a biorąc pod uwagę, że owa konkurencja
oferuje o wiele tańsze przeloty, to spodziewam się, że w następnym
tygodniu padnie zarzut o ten sam kolor stateczników, tą samą
firmę dostarczającą papier toaletowy do pokładowego kibelka,
że o kubkach na kawę o tym samym kształcie nie wspomnę.

Póki co nazwa Polskie Linie Lotnicze nie jest zastrzeżona,
także biorąc pod uwagę, że zamierzam produkować na masową
skalę frytkownice, będę tak je nazywać i co mi zrobicie?

A to, że polskim błękitnym ( nie zawsze ) niebem rządzi niczym
car Agencja Żeglugi Powietrznej czyli wojskowi emeryci wraz z całymi,
zatrudnionymi tam rodzinami to inna sprawa. Dziś obchodzony jest
Światowy Dzień Konsumenta, tym wszystkim piekarniom,
restauracjom i pizzeriom, które naraziły się moim jelitom
powodując szybką niczym solówka Kirka Hammeta, biegunkę wskutek
nieświeżej żywności i półproduktów, życzę szybkiego zwijania
interesu i bankructwa a tym firmom u których kupiłem lodówkę,
odkurzacz i samochód i nadal te produkty spisują się dzielnie,
życzę milionowych rocznych obrotów i tym samym radosnego
powiększani swych aktywów netto.

Czy mnisi z Shaolin żyją naprawdę ?


Szukanie pracy bywa niekiedy zabawne.
Najwięcej emocji dostarczają rozmowy w prywatnych firmach.
Będący na rozmowach haerowcy niekiedy potrafią sięgnąć po
pełnie swej kadrowej władzy i niczym Lenin, Marks i Engels,
stanowią twardy monolit dla potencjalnych "chcących" pracować.

Na szczęście nie słyszałem pytań typu "czy w najbliższym czasie
zamierza Pan zmieniać płeć" albo "czy miewa Pan fantazje
erotyczne na temat Roberta Biedronia" lub "czy był Pan
kiedyś Świadkiem Jehowy" natomiast pytania "co Pana urzekło
w naszej firmie (czytaj molochu korporacyjnym ),
że właśnie tu a nie tam" albo "jak Pan widzi swój pierwszy dzień
pracy w naszej firmie" są częste i padają z częstotliwością
ścinanych drzew w Amazonii.

Ciężko mi zobaczyć, pomimo moich minus 3 dioptrii swój pierwszy
dzień w pracy, skoro headhunter drąży przez 3 godziny temat
czy znam przepisy BHP i czy w razie pożaru najpierw wyniosę
bezpiecznie z biura:
a) samego siebie,
b) komputer,
c) mojego szefa na plecach.

Jestem przekonany, że dobry łowca głów, winien, jak w skeczu
p.t. "Lachony" wejść do celi tzn. pomieszczenia przesłuchań
kandydata i od progu "rozsiewać czar", o ile nie jest gejem,
wtedy robi się niebezpiecznie.

Znam jednego geja i mimo,że to nie moja opcja seksualna
to wiem i widzę, że on nie udaje, że jest nim, bo taka moda itp.
On po prostu jest gejem, jego dziadek i pradziadek byli tęczowi,
on zawsze chciał nim być i teraz namiętnie ten stan natury
hmm...praktykuje.
Ale wracając do tematu pracy - za to w komisjach w administracji
publicznej zawsze siedzą poważne osoby i nie ma mowy,
aby padło pytanie do kandydata "ale dziś upał no nie?, Pan se
rozluźni krawat" lub do Komisji "fajna apaszka to z H&M?".

Nie pozwala na to atmosfera, na takich rozmowach która jest
nieco uroczysta, nieco pompatyczna i nieco smutna.
Taka mieszanka jakby Leonard Cohen zagrał w duecie z
Frankiem Sinatrą a w chórkach był Barry White.

Ze zdumieniem przeczytałem, że 9 lutego w Warszawie -
w Centrum odkryto prawie tonowy niewypał z II wojny.
Złowieszczy krzyżacki możdzież o nazwie Karl Gerät mogł ciskać
takimi pociskami na parę kilometrów. Gdyby teraz to coś,
9 lutego o 7:30 ( to był czwartek ) wyleciało w niebo,
wg. ekspertów, ulice Zielna i Próźna stałyby się jedną dziurą,
o ludziach idących czwórkami do nieba ( z wyjątkiem działaczy SLD ),
nie wspomnę.

Wraz z nastaniem wiosny Robert Kubica wybrał się na
pobliski włoski tor kartingowy i pomimo swej rekonwalescencji
wykręcił na nim czwarty czas co wróży dobry powrót na tor.

Ze zdumieniem przeczytałem, że oburzone polactwo ciska gromy
na Zarząd Polkomtela, o którym pisze parę czołowych gazet
informując, że tzw. "Zarząd" spółki podwaja, potraja lub
upoczwórnia swoje zarobki, wypłacając sobie trzynastki,
czternastki i piętnastki. Nie rozumiem skąd takie larum?

Nie słyszałem by z powodu tych pieniędzy do siedziby
Polkomtela wszedł z marsowa miną prokurator i zaplombował
szafy u księgowej. Na litość boską, przecież to prywatna firma,
nie PGR czy Ministerstwo to o co ten krzyk ?

Oczywiście krzyk podniosło zawistne polactwo, wspominając
z nabrzmiałą żyłką w oku, że "oni tyle sk....uny zarabiają a ja
w bacówce, w kibelku pod Giewontem zasięgu nie miałem przez 5 minut".

Polactwo nie wie co to walne zgromadzenie akcjonariuszy,
wypłata dywidendy, umowa menedżerska. o ile w ogóle wie co to "umowa".
To z kolei prowadzi mnie do wniosku, że skoro wielką niewiadomą
jest nasz wiek emerytalny, lepiej, chyba , poddać się zamrożeniu,
jak podobno uczynił to niezapomniany Walt Disney.

Wtedy obudzicie się jak Sylvester Stallone w "Demolition Man",
ale świat wokół Was będzie zupełnie inny niż przed
zaśnięciem, choć myśl, że za lat sto nie będzie Ruchu Palikota,
SLD czy zespołu Boys jest dołująca.

Z uwagi na to, że wiosna mi się wdziera do serca i głowy,
wyłączam ten cholerny komputer a biorąc pod uwagę,
że pisząc te słowa otrzymałem sensowną propozycję pracy,
pobiegam sobie aby ją rozważyć niczym mnich z klasztoru Shaolin.